Witam! Jestem tu nowiutka i staram sie przegladac każdy interesujacy mnie watek. ten chyba akurat nie dotyczy bezpośrednio mnie bo moj mąz nie jest w Iraku ale za miesiac jedzie na II zmiane do Afganistanu. Jest to juz jego druga misja /pierwsza na I zmianie w Kosovie/ ale to i tak nie ma zadnego znaczenia, teraz chyba jeszcze bardziej bde sie o niego bala. Każda kobieta której bliska osoba jedzie w "niebezpieczne' miejsce przezywa to na swoj sposób ale zawsze jest to bardzo silne przezycie dla obu stron. Męzczyzna mniej obawia sie o siebie nawet wtedy gdy jest sam a kobieta zawsze bedzie sie martwic i bac niezaleznie czy jest sama czy ma przy sobie kogos bliskiego. tak naprawde nie ma sie co sprzeczac o to kto bardziej przezywa i sie boii. Obie strony cierpia bardzo na takim wyjeżdzie i nalezy sie wspierac i nie pokazywac drugiej stronie ze sie boi o siebie ja przynajmniej tyle wynioslam z poprzedniej misji.
Pomógł: 53 razy Dołączył: 26 Sty 2007 Posty: 13020 Skąd: Polska
Wysłany: Sob 02 Sie, 2008
Akurat w tym temacie poruszanie tego typu spraw nikomu nie pomoże. Naprawdę uwierzcie mi lepiej milczeć.
_________________ "Robotnicza myśl socjalistyczna jest nam bliska" - premier polskiego rządu rok 2019.
"W skrytości ducha byłem socjaldemokratą" - inny premier polskiego rządu.
Wiek: 46 Dołączyła: 26 Mar 2007 Posty: 8 Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon 04 Sie, 2008
Leo63 napisał/a:
Może obojgu było smutno? Nie usprawiedliwiam ale ludzie różnie reagują.
Myślę, że każda kobieta zna swojego mężycznę jak własną kieszeń.....
Cytuj tylko fragment postu, do którego się odnosisz. Czytelniej. Poprawiłem P_E
_________________ Każdy ma swojego trupa w szafie
Leo63 [Usunięty]
Wysłany: Pon 04 Sie, 2008
Myślę, że niepotrzebnie pokazujesz tego swojego trupa z szafy. Niepokoisz czekające kobiety własnym, pewnie bardzo trudnym doświadczeniem. To nie pomaga a technusia, niunia i inne zaczną myśleć o głupotach.
Mężczyźni też podjudzają innych mężczyzn zwłaszcza gdy wyczują, że jest zazdrosny. Znam kilka przypadków, gdy takie zabawy kończyły się oskarżaniem porządnej kobiety, awanturami i nawet rozwodem.
Lęk o bezpieczeństwo męża/narzeczonego misjonarza jest uzasadniony ale w gradacji obaw zdrada jest na ostatnim miejscu. Nie są tam na urlopie.
Pisząc odpowiedź pod postem, do którego się odnosisz nie ma sensu cytować wypowiedzi poprzednika Poprawiłem.
Pomogła: 1 raz Dołączyła: 04 Cze 2007 Posty: 327 Skąd: z Dusznik-Zdroju
Wysłany: Wto 05 Sie, 2008
Leo63,
potrzebnie, potrzebnie.
Niech się kobiety dowiedzą, jak się w życiu zdarzyć może, to może nie będzie to dla nich takim szokiem, że czekały, czekały, martwiły się, cieszyły się na przyjazd - a tu nic, bo nie wraca do niej, bo znalazł inną, albo chce lepszej. I za to czekanie dostają figę z makiem.
_________________ Siekiery macie, by jaśnieć w przepychu,
Myśli swe wznieście ku górze jak drzewa.
(Rigweda, hymn 88)
Witam.
Zgadzam się z Leo63.Sama czekam na powrót narzeczonego z misji.Takie uświadamianie sobie czegoś na co nie mam dowodów ani wpływu jest jedynie dodatkowym ciężarem.Oczywiście,że trzeba zachować dystans i gdzieś podświadomie liczyć się z tym,że nie zawsze może być tak jak sobie tego życzymy.Myślę jednak,że rozłąka z bliską osobą jest wystarczająco trudna zarówno dla jednej i dla tej drugiej strony.Myślenie,, innym się to przytrafiło to pewnie i mnie to nie ominie"może na długo po powrocie zostawić taką niepewność.Na te miesiące oczekiwania lepiej uzbroić się w wiarę,że ukochana osoba wróci do nas cała i zdrowa.Pozdrawiam wszystkich czekających
Pomogła: 1 raz Dołączyła: 04 Cze 2007 Posty: 327 Skąd: z Dusznik-Zdroju
Wysłany: Wto 05 Sie, 2008
Wiara daje siłę, podejrzenia same mogą być źródłem problemu, ale zawiedzione nadzieje mogą być tak trudne, że należy się eks-partnerkom żołnierzy wsparcie, chociażby tu.
_________________ Siekiery macie, by jaśnieć w przepychu,
Myśli swe wznieście ku górze jak drzewa.
(Rigweda, hymn 88)
Widzę, że nikt się nie wspiera. Może i lepiej, ponieważ każda z nas musi to sama przepracować i nieistotne jaki jest powód rozłąki. Oczywiście, świadomość niebezpieczeństwa pobytu ukochanego mężczyzny na misji jest większa i boleśniejsza dla czekających.
Mój "facet" bywał w tych miejscach z wiadomości telewizyjnych, ale - całe szczęście -krócej niż inni i jak sam zapewniał w zupełnie bezpiecznych rejonach. Bałam się, martwiłam, jednak nie mogłam pokazać dzieciom własnego strachu. Popłakiwałam tylko w łazience, gdy włączyłam pralkę. Dla uspokojenia siebie zajmowałam się rzeczami na które nigdy nie znajdowałam czasu: sprzątnęłam szuflady, szafy i piwnicę.
Pamiętam, że telewizor włączaliśmy wyłącznie na filmy.
Prowadziliśmy krótkie rozmowy telefoniczne, przekonując siebie nawzajem, że po obu stronach wszystko jest w porządku, a największym problemem była... chora łapka naszego kota. O niczym gorszym nie rozmawialiśmy.
Temat jest o narzeczonym w Iraku. Słowa nie pomogą i widzę, że nawet mogą zaszkodzić (już ktoś wpadł na pomysł straszenia zdradami). To chyba trochę tak, jak z ciążą i porodem: zawsze znajdzie się życzliwa opowieść o takiej, która rodziła trzy dni w zamieci śnieżnej, a dookoła wyły wilki.
Trzeba samej przeżyć, głupot nie słuchać i czekać. Narzeczony wróci. Znam przypadki, gdy misja wpłynęła bardzo ożywczo na związek, a mężczyzna po powrocie zaczął cenić wartości rodzinne, więc nareszcie doszło do ślubu z którym zwlekał.
Powodzenia.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum