Strona Główna


<b><font color=blue>REGULAMIN</font></b> i FAQREGULAMIN i FAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  <b>Galeria</b>Galeria  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: Stevie
Pon 12 Lis, 2012
"Instrukcja 0066" - historia prawdziwa
Opublikował Wiadomość
subiekt1956 
1
subiekt1956


Wiek: 67
Dołączył: 11 Lis 2012
Posty: 5
Skąd: Śrem
  Wysłany: Pon 12 Lis, 2012   "Instrukcja 0066" - historia prawdziwa

Witam.
Chciałbym Was zachęcić do zakupu i przeczytania książki "Instrukcja 0066"


Najbardziej wstrząsająca historia od czasów "Długu" Krzysztofa Krauzego!


Policjant, który ścigał bandytów, aż ci wydali na niego wyrok śmierci.
Ale to nie przestępcy zniszczyli mu życie...

"Instrukcja 0066", polski thriller sądowy OPARTY NA FAKTACH, historia policjanta i antyterrorysty ze Słubic.

Stanisław Szafran (postać autentyczna), służył w Pododdziale Antyterrorystycznym przy Komendzie Wojewódzkiej Policji w Poznaniu oraz wydziale kryminalnym Komendy Powiatowej Policji w Słubicach w latach, kiedy na granicy polsko-niemieckiej trwała wojna o wpływy między grupami przestępczymi z całej Europy. Wielokrotnie nagradzany za sukcesy w pracy, otrzymał propozycję służby w CBŚ i ABW. Był tak skuteczny, że przestępcy próbowali go zdyskredytować, pomawiając o łapówkarstwo, wyznaczyli też 25 tysięcy złotych nagrody za jego zabójstwo. W 2001 prokuratura oskarżyła go o przyjmowanie łapówek od rezydenta czeczeńskiej mafii, kradzież 50 sztang papierosów i współpracę z przestępcami. Trzy miesiące spędził w areszcie, później uniewinniony przez sąd. Gdy prokuraturze nie udało się udowodnić winy, wytoczono mu kolejną sprawę, tym razem o ujawnienie tajemnicy państwowej i służbowej dziennikarzowi "Polityki". Kiedy i tym razem wszystko wskazywało na uniewinnienie, prokuratura w innej sprawie oskarżyła go o współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Ponownie aresztowany, załamał się, próbował popełnić samobójstwo. W końcu, po 15 wyrokach i prawie 10 latach walki o odzyskanie dobrego imienia, całkowicie oczyszczony z zarzutów. W międzyczasie został jednak zmuszony do odejścia z policji na emeryturę.

Gdyby wówczas pozwolono Szafranowi działać, to kilka lat później nie zginęliby policjanci w Magdalence. Ale Szafranowi nie pozwolono działać, wręcz odwrotnie, zrobiono wszystko, aby go zniszczyć.
Andrzej Brachmański, Wiceminister Spraw Wewnętrznych i Administracji w latach 2004-2005, poseł na Sejm II, III i IV kadencji (fragment posłowia)


Najbardziej wstrząsająca historia od czasów "Długu" Krzysztofa Krauzego. Stanisław Szafran - nadzwyczaj skuteczny policjant - pada ofiarą pomówień przestępców. System, którego strzegł, życie jego i rodziny zamienia w koszmar. "Instrukcja 0066" to obowiązkowa lektura dla obecnych i przyszłych ministrów sprawiedliwości, prokuratorów i sędziów.
Adam Szulczewski, Rzepin.net


Część dochodu ze sprzedaży książki (50 procent) zostanie przekazana na zakup protez nóg dla byłego policjanta Zenona "Subiekta" Włodarczaka.

Premiera lubuska najnowszej powieści Krzysztofa Koziołka odbyła się 5 listopada 2012, premiera ogólnopolska 8 listopada! Cena książki 39 zł (w tym koszty wysyłki), liczba stron: 366, format 127 na 195 mm, okładka miękka "aksamitna" ze skrzydełkami.

Gdybym nie znał osobiście Stanisława Szafrana i jego historii, po przeczytaniu książki pomyślał bym, że to dobra fikcja literacka.
Niestety to co opisał Krzysztof Koziołek zdarzyło się na prawdę, chociaż nigdy nie powinno mieć miejsca. Żyjemy "podobno" w Państwie prawa. Podobno ?.
Chociaż tak jak już wspomniałem znałem Stanisława Szafrana zanim książka została napisana i wydana, to jednak po przeczytaniu jego historii włos mi się na głowie zjeżył.
Przesłużyłem 30 lat. Służba zabrała mi zdrowie, a zdrowie nogi.
Pomimo wszystko szczęśliwy jestem, że udało mi się w porę odejść nie doświadczając tego co musiał przeżyć Stachu, chociaż powodem mojego odejścia ze służby nie było zdrowie, a ucieczka przed zemstą przełożonych i obawa niszczenia moich podwładnych, bo "sposób musi się znaleźć".
Książkę czyta się jednym "rzutem", bo inaczej się nie da. Rozmiar skurwysyństwa nie pozwala na odłożenie książki czy kolejnego rozdziału "na później".

Pozwolicie, że tytułem zachęty i zainteresowania Was, opublikuje fragmenty książki udostępnione mi przez autora ( i dodając niektóre wątki od siebie).

Niech książka będzie przestrogą dla nas wszystkich, byłych i obecnych ludzi noszących mundury i to nieważne jakiego koloru.
Długo trwało jej wydanie, bo wydawnictwa bały się ją wydać, ale w końcu się udało.


[ Dodano: Pon 12 Lis, 2012 ]
Prolog
5 listopada 2001
Budzik zadzwonił o 7.00 rano. Stanisław Szafran zwlókł
swoje niemal stukilogramowe ciało z łóżka, by zrobić śniadanie
dla siebie, żony i pięcioletniej córki. Pomysł na najważniejszy
posiłek dnia był prosty i, co ważniejsze, szybki
w realizacji: jajecznica z ośmiu jajek dla niego, dwóch dla
Asi i jednego dla Weroniki, do tego kanapki z żółtym serem
i dżemem.
Szafran preferował dietę bogatą w węglowodany. Było to
przyzwyczajenie z pracy w brygadzie antyterrorystycznej, jak
i konieczność czasów obecnych, ponieważ cały czas trenował
na siłowni. Rozbił ósme jajko o brzeg ceramicznej salaterki
– odkąd kiedyś trafił na zbuka i musiał wywalić tuzin jaj do
muszli klozetowej, nie robił tego bezpośrednio na patelnię
– uśmiechając się przy tym szeroko na wspomnienie Mistrzostw
Polski Służb Mundurowych w Wyciskaniu Sztangi
Leżąc, gdzie wynikiem 200 kilogramów zdobył tytuł czempiona
w kategorii wagowej do 100 kilogramów.
Po wspólnym śniadaniu żona z córką zeszły przed blok,
gdzie Szafran już na nie czekał w pięciodrzwiowym fiacie
punto koloru zielonego z 1997 roku. Auto, oprócz tego, że
niemal nowe – miało dopiero 4 lata, spośród innych stojących
na osiedlowym parkingu odznaczało się jedną charakterystyczną
cechą: było czyściutkie. Ale nie mogło wyglądać
inaczej, w rodzinie Szafranów dbałość o samochody była
chyba przekazywana w genach z równą skutecznością, co
kolor oczu, rodzaj włosów i budowa ciała. Staszek tych genów
miał albo najwięcej, albo też były najlepszej jakości, bo
dbał o swoje punto z niezwykłą pieczołowitością, średnio raz
w tygodniu sprzątając je i myjąc u teściów w odległym o niespełna
20 kilometrów Wołowcu. Fiat był tak dopieszczony, że
w środku było czyściej niż w niejednym szpitalu, tak czysto,
że czasami w żartach, wpuszczając znajomego do środka, kazał
mu zdejmować buty.
Szafran odwiózł żonę do pracy w banku, a córkę do przedszkola.
Potem zajechał pod komendę mieszczącą się przy
ulicy Kąpielowej 14, najpierw przejeżdżając pod linią wysokiego
napięcia, potem w bramie mijając 6 strzelistych topoli
(jeszcze kilka takich i można by powiedzieć, że janowiccy
policjanci pracują w lesie), na końcu w majestacie prawa
ignorując znak zakazu wjazdu niedotyczący pracowników
Komendy Powiatowej Policji.
Budynek był trzypiętrowy, z poddaszem użytkowym, przez
niektórych nazywanym czwartym piętrem. Od frontu miał
2 wejścia. Służbowe, po lewej stronie, odznaczało się misternie
kutą poręczą. Natomiast wejście po prawej odcinało się
od otoczenia mocno odrapanymi drzwiami, jakby już sam
ten fakt determinował jego przeznaczenie: dla tych, którzy
z jakichś powodów byli z prawem na bakier i postanowili
koniecznie odwiedzić policyjny dołek. Co ciekawe, choć
raczej należałoby powiedzieć: dziwne, okna pomieszczeń
policyjnej izby zatrzymań wychodziły na parking, a mimo
że były zakratowane, to koledzy i koleżanki zatrzymanych
nie mieli żadnych problemów, żeby się z pensjonariuszami
dołka porozumieć. Wystarczyło, że ci pierwsi uchylali okna,
a ci drudzy mówili nieco głośniej niż szeptem. Oczywiście,
dyżurny próbował co jakiś czas ich stamtąd przeganiać, ale
daremnie.
Szafran pokonał dwoma susami 6 schodów wiodących pod
drzwi, myśląc już o kolejnych zadaniach zaplanowanych na
ten dzień i setkach papierków do wypełnienia. Machnął dyżurnemu
ręką na przywitanie, kątem oka rejestrując równie
męską odpowiedź, skręcił ostro w lewo, kierując się ku klatce
schodowej.
Nic nie zapowiadało trzęsienia ziemi, które wkrótce miało
wstrząsnąć nie tylko jego życiem, ale całymi Janowicami
Małymi.
cdn.

[ Dodano: Pon 12 Lis, 2012 ]
*
Otworzył drzwi pokoju numer 505, na których widniała
odpowiednio dużych rozmiarów niebieska tabliczka „Zespół
operacyjno-rozpoznawczy”, i znalazł się w swoim królestwie,
które dzielił z jednym z kolegów. Pokój – jakieś 3 na
3,5 metra, z czego część zabierał skos poddasza – miał jedną
zasadniczą zaletę i równie wyraźną wadę. Plus był taki, że
pomieszczenie na poddaszu było położone w narożniku budynku,
z dala od zgiełku, który zwykle ogarniał komendę od
samego rana. Minus: fakt, że przy dużym słońcu w środku
robiło się niemiłosiernie gorąco, a otwieranie zakratowanego
okna przynosiło raczej mizerny skutek.
Pierwsze, co Szafran zrobił, to zaparzył kawę, czarną, z ekspresu.
Potem otworzył szafę pancerną, wyciągnął z niej plik
dokumentów, już miał położyć go na biurku, gdy dostrzegł
pokaźny stos papierów leżących na blacie. Westchnął głęboko,
zastanawiając się, czy naprawdę dobra policyjna robota
musi oznaczać produkowanie aż takiej ilości makulatury.
Miał takie momenty w dotychczasowej sześcioletniej służbie,
że strasznie mu to ciążyło; jak niemal każdy szanujący się
funkcjonariusz wolał pracować w terenie, a nie za biurkiem.
Zdawał sobie jednak doskonale sprawę, że kwestia była nie
do przeskoczenia.
Westchnął więc jeszcze mocniej i z plikiem papierów podszedł
do okna, patrząc w dal, na swój blok, położony jakieś
150-200 metrów od komendy. Wiedział, że nie dojrzy okien
mieszkania, to bowiem znajdowało się z drugiej strony budynku,
ale lubił patrzeć choćby na sam blok. Nagle jego
wzrok padł na policyjny parking, dostrzegł obcy samochód
na krzesanickich numerach rejestracyjnych.
– Wewnętrzni przyjechali – do pokoju wpadł starszy posterunkowy
Janusz Klemiński (dla przyjaciół Klem), pokazując
palcem na okno.
– Pewnie znowu po kwity na kogoś – Szafran machnął
ręką.
Nie był to pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy funkcjonariusze
Wydziału Wewnętrznego Komendy Wojewódzkiej
Policji w Krzesanicy przyjeżdżali do Janowic Małych;
nic, czym warto było sobie zawracać głowę.
Chwilę potem obaj zeszli na odprawę u naczelnika wydziału
kryminalnego Mariusza Grzelki. Do 505 wrócili krótko po
9.00, od razu stanęli do walki z biurokracją, co chwilę popijając
zimną już kawę.
cdn.

[ Dodano: Pon 12 Lis, 2012 ]
Przed zacytowaniem kolejnych fragmentów książki dodam:

ZE WZGLĘDÓW PRAWNYCH IMIONA I NAZWISKA BOHATERÓW OPRÓCZ STANISŁAWA SZAFRANA I JEGO RODZINY JAK TEŻ NAZWY MIEJSCOWOŚCI ORAZ INSTYTUCJI ZOSTAŁY ZMIENIONE.

Każdy kto przeczyta książkę zrozumie dlaczego tak być musi.

[ Dodano: Pon 12 Lis, 2012 ]
*
Nie minęły dwie godziny przerzucania papierków, pisania
raportów, odpisywania na szereg nieistotnych pism, gdy
biurko zatrzęsło się od dzwonka telefonu.
– Szafran, słucham – podniósł słuchawkę, w duchu ciesząc
się, że ktoś przerwał nudną pracę.
– Zajdź do mnie – po drugiej stronie usłyszał cichy głos
komendanta Grzegorza Pryczki.
Nie pierwszy raz komendant wzywał go do siebie o tak
wczesnej porze, ale mimo to Szafran, nie wiedzieć czemu,
poczuł się nieswojo.
– Schodzę do głównego – rzucił w stronę Klema.
Zbiegł schodami na drugie piętro, skręcił w lewo i raźnym
krokiem pokonał kilkanaście metrów dzielących go od pokoju
307, czyli sekretariatu, przez który wchodziło się do
gabinetów komendanta i jego zastępcy. Tuż przed wejściem
poczuł specyficzny zapach dolatujący z ubikacji. Nagle przypomniały
mu się setki godzin męczenia ciała na siłowni zlokalizowanej
w piwnicy. Spojrzał na toaletę, to właśnie w tej
klitce próbował się zawsze odświeżyć po ćwiczeniach, o ile
można to było zrobić przy pomocy małej umywalki i lodowatej
wody.
– Dzień dobry – rzucił machinalnie, przestąpiwszy próg
sekretariatu.
– Dzień dobry – odpowiedziała sekretarka, jednym spojrzeniem
rejestrując, kto się pojawił. – Pan wejdzie.
– Panie komendancie, melduje się młodszy aspirant Szafran
– rzekł regulaminowo natychmiast po wejściu, potakując
przy tym głową.
Dopiero teraz dostrzegł dwóch funkcjonariuszy Wydziału
Wewnętrznego ubranych po cywilnemu, ale znanych mu doskonale:
Jerzego Mordela i Ryszarda Dołomisiewicza. Obaj
stali po prawej stronie Szafrana, pod oknem, naprzeciwko
nich zobaczył prokurator Marzannę Wilamowską z Prokuratury
Okręgowej w Krzesanicy. Cała trójka znajdowała się
między nim a komendantem, jakby w ten sposób chcąc obu
policjantów oddzielić.
Szafran spuścił głowę, wbił oczy w podłogę. Myśl, jaka
przyszła mu do głowy, była równie absurdalna, co sytuacja,
w jakiej się właśnie znalazł. Mimo że brzegi dywanu rozłożonego
na parkiecie w gabinecie komendanta były przymocowane
specjalnymi listwami mającymi go zabezpieczyć
przed przesuwaniem się, był tak pomarszczony, że chodząc
po nim, trzeba było uważać, żeby się nie potknąć. Dodając
do tego boazerię, położoną chyba jeszcze za wczesnego
Gierka, odnowioną białą farbą, oraz nie mniej klimatyczne
styropianowe kasetony przyklejone do sufitu, otrzymywało
się efekt przeniesienia co najmniej 20 lat wstecz, jeśli nie
więcej.
Szafran otrząsnął się z absurdalnej myśli, spojrzał raz jeszcze
na funkcjonariuszy Wydziału Wewnętrznego, przeniósł
spojrzenie na panią prokurator, po czym popatrzył bez słowa
na komendanta, który również milczał.
Dotarło do niego, że koszmar, którego przyjścia obawiał się
od tylu miesięcy, właśnie się zaczął.
cdn.
_________________
emeryt nie musi, emeryt może
 
 
stachu1 
5
<O((((><


Dołączył: 27 Gru 2011
Posty: 329
Skąd: ja mogę to wiedzieć?
Wysłany: Pon 12 Lis, 2012   

Przeczytałem nieco więcej na IFP, które odwiedzam i coś mi się zdaję, że tę książkę nie przeczytać to grzech ciężki będzie. Moje ukłony :gent:
_________________
Choć nieraz mówię o durnej Polsce, wymyślam na Polskę i Polaków, to przecież tylko Polsce służę
J.K. Piłsudski
 
 
subiekt1956 
1
subiekt1956


Wiek: 67
Dołączył: 11 Lis 2012
Posty: 5
Skąd: Śrem
Wysłany: Pon 12 Lis, 2012   

troszkę z wyprzedzeniem "puszczam fragmenty na ifp i strażak.pl. Chociaż głównym bohaterem jest policjant, to rzecz dot. wszystkich służb mundurowych. Gdybym mógł, pokazał bym wszystkim ile jesteśmy warci dopóki "nie wdepniemy w "układy" do których nie należymy. Nie wystarczy tylko dobrze wypełniać swoje obowiązki i służyć zgodnie ze złożonym ślubowaniem. To za mało aby czuć się bezpiecznie.


*
– Panie Szafran... – komendant Pryczka stał za potężnym
biurkiem, przy którym w trakcie odpraw mieściło się kilkanaście
osób. Mówił tak cicho, że niemal szeptał. – Panowie
z Wydziału Wewnętrznego i pani prokurator przyjechali
w pańskiej sprawie – kontynuował grobowym głosem.
– Nakazem prokuratora Prokuratury Okręgowej w Krzesanicy
zostaje pan zatrzymany w chwili obecnej – prokurator
Wilamowska wyrecytowała formułkę sprawnie, niczym
inwokację z „Pana Tadeusza”. – Pozostaje pan do dyspozycji
prokuratury.
– Gdzie pan ma broń? – spytał Mordel.
– Teraz to „pan”, a jeszcze kilka dni temu byliśmy na „ty” –
pomyślał Szafran, a na głos powiedział obojętnie:
– Przy sobie.
– Proszę o oddanie broni i legitymacji – polecił Mordel.
Szafran wyjął z kabury pistolet glock 17, chwycił za lufę
i spokojnie podał Mordelowi, chwilę później oddał mu policyjną
legitymację i odznakę.
– Proszę pana, pojedziemy do pana domu na przeszukanie
– Mordel wskazał ręką drzwi.
W tym samym ułamku sekundy Dołomisiewicz wyciągnął
zza pleców kajdanki.
– Chłopaki, przecież się znamy... Nie będę robił problemów...
– Szafran próbował się uśmiechnąć, ale skutek był
daleki od zamierzonego. – Proszę, nie zakładajcie mi obrączek...
Policjanci odpowiedzieli milczeniem.
– Nie zakładajcie mi ich – poprosił ponownie Szafran.
Dołomisiewicz, nie mrugnąwszy nawet powieką, wyciągnął
kajdanki przed siebie i bez słowa tłumaczenia, bez żadnego:
„Staszek, przepraszam, ale to mój obowiązek”, założył
je. Zrobił to z bojowym nastawieniem, które można było
wyczytać z oczu i twarzy. Zresztą, obaj funkcjonariusze Wydziału
Wewnętrznego patrzyli na Szafrana, jakby w tym momencie
był najbardziej niebezpiecznym przestępcą w Polsce:
z nienawiścią zmieszaną z pogardą.
Kiedy obręcze zacisnęły się na przegubach, Szafran poczuł
znaczenie słowa „upokorzenie”. To samo musiał chyba w tym
momencie pomyśleć komendant Pryczka, bo przyglądał się
scenie z zaciśniętymi zębami, jakby w tej jednej chwili skuli
jego samego, a nie podwładnego.
– Zarzućcie mi chociaż coś na ręce, żeby nie było widać –
poprosił Szafran.
Dało się tylko słyszeć brzęczenie jarzeniówek rozświetlających
gabinet komendanta wściekle nienaturalnym białym
światłem.
Mordel z Dołomisiewiczem chwycili Szafrana pod ramiona
i wyprowadzili na korytarz. Gdy wychodzili z budynku,
odprowadzały ich ukradkowe, przerażone spojrzenia policjantów
janowickiej komendy. Znacznie później Szafran dowiedział
się, że w tym samym czasie dwie inne ekipy złożone
z funkcjonariuszy Wydziału Wewnętrznego i prokuratorów
zatrzymywały dwóch jego kolegów z Trójki Pik: Klema i Robota,
czyli Roberta Kozłowskiego.


cdn.
_________________
emeryt nie musi, emeryt może
 
 
Stevie 
Admin Site
Polak



Pomógł: 23 razy
Wiek: 56
Dołączył: 19 Cze 2004
Posty: 14796
Wysłany: Pon 12 Lis, 2012   

subiekt1956 napisał/a:
Premiera lubuska najnowszej powieści Krzysztofa Koziołka odbyła się 5 listopada 2012, premiera ogólnopolska 8 listopada! Cena książki 39 zł (w tym koszty wysyłki), liczba stron: 366, format 127 na 195 mm, okładka miękka "aksamitna" ze skrzydełkami.

A konkretnie to gdzie można kupić?

:gent:
_________________
Administratorzy i Moderatorzy nie ponoszą odpowiedzialności za opinie wyrażane przez użytkowników NFoW.

Jest broń straszniejsza niż oszczerstwo: to prawda
 
 
subiekt1956 
1
subiekt1956


Wiek: 67
Dołączył: 11 Lis 2012
Posty: 5
Skąd: Śrem
Wysłany: Pon 12 Lis, 2012   

Rozdział 2
Zajęcia w pododdziale antyterrorystycznym codziennie
wyglądały bardzo podobnie. Pobudka o 6.30, szybkie mycie,
golenie się i śniadanie. Godzinę później była już odprawa
i rozdysponowanie zadań na dany dzień. Zdarzało się, że niektórzy
z funkcjonariuszy brali udział w akcjach bojowych, na
przykład przy zatrzymaniu niebezpiecznych osób. Ci, którzy
ćwiczyli „na sucho”, od 8.20 zaczynali zajęcia szkoleniowe:
na dobry początek w ramach treningu kondycyjnego pięciokilometrowy
bieg. Po powrocie do jednostki chwila przerwy
na kawę, potem przenosili się do hali Gwardii, przebierali
w kimona i godzinę albo półtorej szkolili się w walce wręcz,
z pomocą kajdanek czy noży, i to nie zawsze gumowych. Potem
była jeszcze godzina zajęć na siłowni, następnie basen.
Wróciwszy do jednostki, szli na trening strzelania „na sucho”.
Wyciąganie broni, przeładowanie i przyjęcie odpowiedniej
pozycji. Ale nie tak, jak szkolą się policjanci w setkach
komend w kraju: spokojne, miarowe wyjęcie broni z kabury,
równie spokojne i miarowe przeładowanie i jeszcze bardziej
miarowe i spokojne przymierzenie. Nie, antyterroryści z Bystrej
ćwiczyli to w szybkim półobrocie, z przysiadu, z siadu,
stojąc, klęcząc, leżąc czy tuż po przewrocie. Ulubionym ćwiczeniem
Szafrana było trzymanie wymierzonej broni przez
kilkanaście, kilkadziesiąt sekund, a dopiero potem, kiedy
mięśnie zaczynały już drżeć od wysiłku, mierzenie do celu.
Z równie wielką pasją ćwiczył wymianę magazynku dwiema
rękami, jak i jedną, pozorując sytuację, gdy jest się rannym
i tylko jedna górna kończyna pozostaje sprawna. Ba, ćwiczyli
też takie warianty, jak przeładowanie magazynku przy pomocy
nogi. Dążyli przy tym do tego, aby wyciągnięcie broni,
jej przeładowanie i oddanie strzału trwało nie dłużej niż
3 sekundy. Dlaczego? Bo takie były rekordy służb specjalnych
innych państw, a przecież antyterroryści z Bystrej nie
mogli być gorsi!
Trening strzelania „na sucho” trwał 2, czasem 3 godziny.
Wykonywali setki, jeśli nie tysiące powtórzeń, do znudzenia,
po jakimś czasie mieli ochotę rzygać ze zmęczenia. Wszystko
po to, aby wyrobić instynktowny odruch, który w warunkach
bojowych mógł uratować zdrowie i życie. Po zajęciach
fizycznych przychodził czas na teorię i oglądanie filmów
szkoleniowych udostępnianych przez inne służby specjalne.
cdn.
_________________
emeryt nie musi, emeryt może
 
 
makary21 
Mod
wieczny malkontent/cywil banda



Pomógł: 41 razy
Wiek: 45
Dołączył: 29 Wrz 2006
Posty: 5710
Skąd: Trójmiasto
Wysłany: Pon 12 Lis, 2012   

Wydaje mi się, że to oficjalna strona autora.

Można tam znaleźć informację o tym jak kupić książkę

M21 :gent:
_________________
Tylko umarli widzieli koniec wojny. Platon
 
 
 
subiekt1956 
1
subiekt1956


Wiek: 67
Dołączył: 11 Lis 2012
Posty: 5
Skąd: Śrem
Wysłany: Wto 13 Lis, 2012   

tak, to jest oficjalna strona autora. Książkę można również nabyć w księgarniach Matrix i w około 200 innych księgarniach ale najkorzystniej jest nabyć ją ze strony autora, bo w cenie wliczone są koszty wysyłki, odpadają też marże narzucone przez księgarnie. Ponadto : Zestaw z rabatem 3 książki taniej o 10 zł! 5 książek taniej o 15 zł!

*
Do obiadu zasiadali z reguły o 13.00, jedli go w stołówce na
terenie jednostki, jedzenie było mniej więcej takie jak w wojsku.
Ulubionymi daniami Szafrana były: pierś z kurczaka,
schabowy i gulasz. Zjadał również ogromne ilości ryżu i kaszy,
uzupełniając mocno eksploatowane pokłady energii.
Po obiedzie była przerwa do 14.00, na kawę, wypicie soku
czy pobranie sprzętu. Potem było na przykład „krojenie ciacha”,
ale z sernikiem czy makowcem na podwieczorek nie
miało nic wspólnego. W policyjnym slangu oznaczało to
bowiem taktyczne – czyli siłowe – wchodzenie do pomieszczeń.
Ćwiczyli też wyciąganie ludzi z samochodów w czasie
jazdy czy wchodzenie po linach na mur.
Ciągłe trenowanie miało na celu nie tylko przygotowanie
ich do wysiłku i zmęczenia fizycznego, bo w tej jednostce
kondycję wszyscy mieli świetną. Chodziło przede wszystkim
o eliminowanie błędów, które instruktorzy wyłapywali
z uporem maniaka, powtarzając przy tym do znudzenia
trzy razy „P”: planowanie, przygotowanie, profesjonalizm.
Chłopakom wydawało się, że tym razem wyszło już dobrze,
a instruktorzy zawsze znaleźli jakiś mankament. A jak już
wszystko zrobili przepisowo, to albo byli za wolni, albo za
mało zgrani, a to któryś zamknął niepotrzebnie oczy na milionową
część sekundy.
– Czułeś oddech partnera na plecach?! – wrzeszczał instruktor.
– Czułem, bo dmuchał mi do ucha! – padała odpowiedź.
– A ty, czułeś go, k***a!?!
– Czułem go, bo wiem, co jadł wczoraj na kolację!
To były żarty, ale każdy z nich zdawał sobie sprawę, że
w prawdziwej akcji będzie już śmiertelnie poważnie. I wtedy
faktycznie trzeba wiedzieć, że partner jest tuż za tobą, że autentycznie
czujesz jego oddech na swoich plecach. Tak więc
nie narzekali, tylko ćwiczyli dalej, aż koszule przyklejały się
do ciała każdym skrawkiem materiału. – Im więcej potu na
treningu, tym mniej krwi w boju! – w głowach dźwięczało
im hasło dowódcy.
Jeśli nie „kroili ciacha”, to biegli na strzelnicę bojową albo jechali
w teren. I to, co przed obiadem ćwiczyli „na sucho”, teraz
robili już jak najbardziej na ostro. Strzelanie dynamiczne bojową
amunicją prowadzili na torze przeszkód, na którym pojawiały
się postacie różnych ludzi. Na decyzję, do kogo strzelić,
a kogo oszczędzić, były ułamki sekundy. „Ginęli” więc terroryści
i osobnicy z bronią, ale zdarzało się też „zabić” cywila.
– Zastrzeliłeś ją! – darł się wtedy instruktor. – A to była
twoja matka, patałachu! – krzyczał dalej. – Własną siostrę
zabiłeś, baranie! – echo odbijało się od drewnianych makiet
budynków i niosło hen daleko.
A po strzelaniu było analizowanie błędów. Do znudzenia.
*
Jak ważne były takie ćwiczenia, pokazało samo życie. Zdarzyło
się bowiem, że kolega, który akurat był za Szafranem
i szykował się do strzału, postrzelił go w nogę. Na szczęście
kula trafiła w but i przeszła na wylot, powodując jedynie
otarcie. Szafran więc na własnej skórze miał okazję się
przekonać, że z przeładowaną bronią nie ma zabawy. Dlatego
też później, w czasie każdej akcji bojowej, nie trzymał
palca wskazującego na języku spustowym, tylko na kabłąku.
Przesunięcie go na spust zajmowało ułamek sekundy, za to
wiedział, że nie strzeli przypadkowo, gdy się potknie czy ktoś
go niechcący szturchnie.

cdn.

[ Dodano: Wto 13 Lis, 2012 ]
Rozdział 4 (fragment)
O ile w sprawach operacyjnych Szafran po powrocie do
janowickiej komendy był kompletnie zielony, o tyle była
działka, w której nikt z kolegów i koleżanek nie mógł się
z nim równać: doświadczenie antyterrorysty. Dlatego też
od samego początku – taka zresztą była umowa z komendantem
Pryczką – prowadził ćwiczenia z samoobrony oraz
strzeleckie. Nie zamierzał wyważać otwartych drzwi, tylko
wykorzystywał wiedzę zdobytą w Bystrej. Wpajał więc swoim
kolegom zasadę, którą i jemu wpojono: „Im więcej potu
na treningu, tym mniej krwi w boju!”.
Na zajęciach fizycznych policjanci zwykle grają w piłkę
nożną, byle tylko odbębnić regulaminowe półtorej godziny
tygodniowo, nic więc dziwnego, że potem niektórym
funkcjonariuszom bębny zaczynają rosnąć i mają problem
z przebiegnięciem 50 metrów w tempie żywszym od sprintu
ślimaka. Szafran, zamiast piłki kopanej, dawkował swoim
uczniom walkę wręcz, naukę chwytów obezwładniających,
takich, których nauczył się na treningach karate i judo, a które
policjanci ze zwykłych komend powiatowych widzą co
najwyżej na filmach z Chuckiem Norrisem.
Także strzelanie, którego uczył Szafran, miało niewiele
wspólnego z rutynowym treningiem przewidzianym przez
standardowy program szkolenia. Normalne ćwiczenia były
statyczne i ograniczały się do odstrzelenia 5-6 „pestek” z P-64
do tarczy umieszczonej w odległości 7 metrów, a przed oddaniem
strzału policjanci mieli czas na założenie okularów
ochronnych, przybranie regulaminowej pozycji i czekanie na
komendę instruktora: „Tarcza numer 23p ogniem pojedynczym
ognia!”, a w międzyczasie wspomnienie całej rodziny
do piątego pokolenia wstecz. Jak to przystawało do realiów
ulicy, w których na wyciągnięcie broni z kabury, odbezpieczenie
jej i oddanie strzału – a wcześniej uprzejme przedstawienie
się słowami: „Stój! Policja! Będę strzelał!” – ma się
sekundy? Nijak, oczywiście!
Dlatego Szafran wprowadził strzelanie dynamiczne, takie,
które wykorzystuje się w życiu, a nie na papierze. Pokazywał,
jak w ciągu ułamków sekund wyjąć broń z kabury i oddać
strzał. Jak przez 15 sekund utrzymać wyciągnięte ręce, żeby
nie drgnęły o milimetr. W jaki sposób się skupić, aby z 10
metrów trafić w papierosa czy zapałkę. Jak przebiec za delikwentem
50 metrów, nagle przystanąć, zgrać oddech, ustawić
palec na kabłąku (nie na spuście, stopy ma się przecież tylko
dwie!), przymierzyć i zaliczyć celne trafienie. Wprowadził też
strzały z obrotu, leżąc czy z przewrotu, gdy traci się orientację
w przestrzeni. Tym, którzy narzekali na niecelną broń, pomagał
ustawiać muszkę-szczerbinkę, pokazywał jak przy pomocy ciężarków
ćwiczyć wytrzymałość rąk, uczył przyjmowania prawidłowej
pozycji: nogi na szerokość ramion, ręce wyprostowane.
Namawiać do trenowania nie musiał nikogo, koledzy
chcieli tego od zawsze, ale od zawsze była też bariera: „Nie
ma tego w programie szkolenia”. Kiedy jednak znalazł się
człowiek, który mógł takie bojowe strzelania przeprowadzić,
to i ograniczenia ze strony przełożonych zniknęły. Większość
kolegów była pełna podziwu dla Szafrana, jednak trafiały się
również głosy, że młody za bardzo się stara i niepotrzebnie
wychodzi przed szereg.


Rozdział 5
Pracą policjanta często rządzi przypadek. Któregoś razu
Szafran wybrał się z Karolem Pustelnikiem, kolegą z wydziału,
na rutynowy patrol służbowym polonezem. Polonez niby
był nieoznakowany, ale w mieście i tak wszyscy wiedzieli, że
akurat ten „poldek” jest policyjny.
Patrol był rutynowy – polegał na jeżdżeniu po mieście tam
i z powrotem i „zapuszczaniu żurawia” gdzie się tylko da. Na
wylocie ulicy Starostawskiej, już za miastem, coś ich tknęło,
żeby zjechać w las – językiem policyjnym określany mianem
„kompleksu leśnego” – na dukt wiodący do Jagniątkowa.
Kierował Pustelnik, jechał wolno, bo droga była wyboista.
Wyjechali z lasu, przejechali skrzyżowanie z polną drogą
wiodącą w stronę Jaworek, gdy w tylnym lusterku Pustelnikowi
mignęło coś czerwonego. Kiwnął głową na Szafrana,
ten się odwrócił.
– Ford sierra – zameldował Szafran. – Kroimy?
Pustelnik bez słowa wrzucił wsteczny bieg i nacisnął pedał
gazu, wzbijając tumany kurzu. Dojechał do leśnej drogi na
Jaworki, sprawnie wykręcił i ruszył za fordem. W tym czasie
Szafran uchylił okno i wystawił koguta na dach.
Na dźwięk syreny sierra przyspieszyła.
– Uciekają! – krzyknął Szafran. – Widzę czterech łebków...
Szybciej!
Pustelnik wrzucił trójkę, ale kierowca forda też nie zamierzał
dawać im forów, zbliżył się już do wąwozu zarośniętego
z obu stron niczym tropikalna dżungla.
Nagle policjanci dojrzeli we wnętrzu sierry ruch.
– k***a! Mają imperatora! – zaklął Pustelnik.
Szafran poczuł przypływ adrenaliny. Już broń krótka była
niebezpieczna, ale strzelba gładkolufowa, jaką był imperator,
to tym bardziej nie były przelewki. Nie namyślając się wiele,
wyjął swojego glocka 17, tak samo jak Pustelnik. Obaj mieli
nerwy naciągnięte jak postronki.
Nagle ford wjechał w wyjątkowo dużą dziurę i kilka metrów
dalej auto stanęło. Otworzyły się wszystkie drzwi, po
czym trzej mężczyźni skoczyli w las. Czwarty wygramolił się
z dużą torbą treningową. Jednak albo to była jego pierwsza
akcja i sparaliżowało go zdenerwowanie, albo też miał pecha,
bo poślizgnął się w błocie, fikając koziołka. Instynktownie
puścił rączki torby, ta runęła w kałużę, bryzgając wodą na
boki. Ze środka wysypała się broń.
Szafran wyskoczył z poloneza, zanim jeszcze kierowca zdążył
go zatrzymać.
– Stać! Policja! – krzyknął, oddając strzał ostrzegawczy.
Dwie sekundy później zakładał już pechowcowi kajdanki.
– Pilnuj go – rzucił w stronę Pustelnika, który zjawił się za jego
plecami, rozglądając bacznie dokoła. – Biegnę za tamtymi.
– Nie! – Pustelnik trzymał broń cały czas gotową do strzału.
– Mogą być uzbrojeni. W tych chaszczach wystrzelają nas
jak kaczki.
Uwaga była słuszna, wezwali więc posiłki i zajęli się zabezpieczeniem
terenu. Później udało się zatrzymać jeszcze
jednego z uciekinierów. W ręce policji oprócz imperatora
i dwóch pistoletów wpadło też mnóstwo amunicji.
Po oględzinach sierry wyszło na jaw, że auto stanęło, bo
na dziurze podskoczyło tak bardzo, że z akumulatora spadły
klemy.


cdn.

[ Dodano: Wto 13 Lis, 2012 ]
Rozdział 6
W tamtych latach plagą przygranicznych miast były kradzieże
samochodów należących do Niemców, przyjeżdżających
do Polski na zakupy i po benzynę. Najczęściej ginęły
audi, volkswageny i mercedesy. Zdarzało się, że Niemiec
wszedł do sklepu na stacji benzynowej, żeby zapłacić za paliwo,
wychodził po 5 minutach, a auta już nie było. Mimo
że dochodziło do kilkunastu takich zdarzeń dziennie w samych
tylko Janowicach, amatorów zagranicznych zakupów
nie brakowało, a to wszystko ze względu na korzystny kurs
marki wobec złotego.
Janowicka policja na kradzieże aut była wyczulona, dlatego
Szafran z kolegami często jako cel dostawali namierzanie
przestępców specjalizujących się w tym procederze. Nie
inaczej było i tego dnia, wiosną 1996 roku, gdy na porannej
odprawie naczelnik wydziału kryminalnego Mariusz Grzelko
przedstawił zadanie bojowe dla Szafrana i Piotra Trznadla:
obserwacja z samochodu okolic ulicy Podwójnej, gdzie
znajdowało się kilka kantorów, w których „samochodziarze”
często wymieniali dewizy.
Aby nie narażać się na szybką dekonspirację, pojechali prywatnym
oplem kadettem Trznadla. Zaparkowali przed kamienicą
numer 9. W pewnym momencie Trznadel stuknął Szafrana
palcem, pokazując na niskiego mężczyznę, który wysiadł
z volkswagena jetty, zaparkowanego po przeciwnej stronie ulicy,
i ruszył w stronę kantoru. Szafran od razu rozpoznał Tomasza
Mikowskiego poszukiwanego trzema listami gończymi za
kradzieże samochodów. Za kierownicą volkswagena siedział
Paweł Brzęk, równie dobrze znany im amator cudzych aut.
– Idę – Szafran chwycił za klamkę. – Osłaniaj mnie.
Kiedy tylko Szafran wysiadł z auta, Mikowski – chyba za
pomocą jakiegoś szóstego zmysłu – zwrócił uwagę na ruch
przy oplu i momentalnie zorientował się, że ma do czynienia
z policjantami. Zawrócił na pięcie tuż przed kantorem i biegiem
ruszył do jetty.
Szafran przecinał ulicę, gdy Mikowski wsiadał do samochodu.
Jeszcze nie zdążył dobrze wsiąść, gdy Brzęk ruszył.
Szafran był już wtedy przy aucie, chwycił za klamkę od
strony kierowcy, ale drzwi były zamknięte. Nie namyślając
się wiele, rzucił się na maskę samochodu. Widząc to, Brzęk
zawrócił w stronę mostu granicznego, włączył wycieraczki
na najszybszy bieg i zaczął jechać slalomem, chcąc zrzucić
policjanta. Szafran usłyszał za plecami pisk opon, wiedział,
że Trznadel ruszył z odsieczą.
Nagle Brzęk zrezygnował z jazdy slalomem, znacznie przyspieszył,
wpadł na skrzyżowanie Podwójnej z Tylną i Jareckiego,
minął zjazd na most graniczny, zjechał w Tylną. Tutaj
mógłby się mocno rozpędzić, Szafran podjął więc błyskawiczną
decyzję. Trzymając się lewą ręką maski volkswagena,
prawą wyciągnął broń z kabury i uderzył pistoletem w przednią
szybę, która zamieniła się w pajęczynkę. Auto stanęło,
otworzyły się drzwi od strony kierowcy i pasażera, żadnemu
ze złodziei nie udało się jednak postawić nawet nogi na
ziemi. Szafran zwinnie sturlał się bowiem z maski na stronę
pasażera, w mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach i jednym
sprawnym chwytem wyciągnął Mikowskiego z volkswagena.
W tym samym czasie Trznadel robił to samo z Brzękiem.
Mikowski wysoki nie był, a w porównaniu z Szafranem wyglądał
jak dziecko, tak więc gdy policjant przycisnął go do
asfaltu i zastosował kilka chwytów oraz ciosów, aby wybić
mężczyźnie z głowy próby stawiania oporu, ten się nieco –
jak to określali na komendzie – porysował.
Kiedy już zakuli obu mężczyzn w kajdanki, wezwali posiłki.
Radiowóz zjawił się po dwóch minutach. Pojechali z zatrzymanymi
na komendę i zajęli się robotą papierkową, która
pochłonęła resztę dnia.
To była pierwsza tak spektakularna akcja policji w Janowicach,
nic więc dziwnego, że wieść o niej rozniosła się lotem
błyskawicy po całym mieście. Dotarła także do żony
Szafrana, chociaż Asia nie wiedziała, że Staszek brał w niej
udział. Sam też się do tego nie przyznał. Żona dowiedziała
się o wszystkim znacznie później.
Mikowskiemu prokuratura postawiła zarzut czynnej napaści
na funkcjonariusza policji, miał też do odsiadki kilka innych
wyroków, ale dzięki skutecznemu adwokatowi i pójściu
na współpracę, szybko wyszedł na wolność. Pół roku później,
ku wielkiemu zdziwieniu Szafrana, Mikowski zjawił się
u niego w Wołowcu. Przyjechał, aby przeprosić policjanta,
zaproponował też współpracę. Szafran propozycję przyjął,
natomiast nie dał po sobie poznać, że jest przerażony faktem,
że tak groźny przestępca zjawia się u niego w domu. Ze spotkania
sporządził notatkę służbową, którą przekazał komendantowi
z wnioskiem o pozwolenie na podjęcie współpracy
z potencjalnym informatorem. Uzyskawszy zgodę, wkrótce
zaczął Mikowskiego „urabiać”.


cdn.

[ Dodano: Wto 13 Lis, 2012 ]
Rozdział 8
Szafran szybko dorobił się opinii takiego, który żywemu
nie przepuści. Mimo to wielu próbowało go albo przekupić,
albo zastraszyć. Propozycje łapówek padały najczęściej przy
okazji zatrzymywania przemytników papierosów, złodziei
samochodów czy obcokrajowców przebywających nielegalnie
na terenie Polski. Stawki były różne: 100 marek, 200,
czasami nawet więcej. Zdarzało się, że zatrzymani w zamian
za przymknięcie oka na przemyt 20 sztang papierosów nie
proponowali pieniędzy, tylko informacje. Wtedy podejmował
współpracę, cały czas mając na uwadze to, że dostarczany
„towar” musi być lepszej jakości od tego, na który uwagi
nie zwracał. Bywało, że zatrzymani oferowali współpracę,
a po puszczeniu wolno próbowali się od niej wymigać, ale
wówczas, przy następnym spotkaniu, taryfy ulgowej już nie
było. Ryzyko istniało zawsze, jednak aby pozyskać informatora,
trzeba było je podejmować. Na tym przecież polegała
praca operacyjna.
Czasem proponowana łapówka była bardzo wysoka, jak
w przypadku namierzenia przemytnika papierosów, który
miał pół garażu owego towaru. Regulamin określenia „pół
garażu papierosów bez polskich znaków akcyzy” nie przewidywał,
zatem trzeba było dokładnie je policzyć. Zaczęli więc
razem z Klemińskim przekładać sztangi, wtedy padła gruba
oferta:
– Ile chcecie? – przemytnik nie owijał w bawełnę. – Trzy
tysiące marek?
Gdyby Klemiński z Szafranem skorzystali z tej intratnej
propozycji, zyskaliby spory dodatek do policyjnej pensji, ale
też natychmiast byliby spaleni. Szybko bowiem rozniosłaby
się po mieście informacja, że wzięli. Ponieważ odmówili,
światek przestępczy obiegł zgoła inny komunikat: dostali
propozycję wysokiej łapówki, a i tak odmówili.
*
A skoro Szafran był odporny na takie oferty i skuteczny
w ściganiu przestępców, ci starali się unieszkodliwić go
w inny sposób. Wielokrotnie próbowano podrzucić mu pieniądze,
aby potem móc twierdzić, że przyjął łapówkę. Często
zatrzymani w mieście podejrzani, wiezieni na komendę
wpychali pod siedzenie samochodu pieniądze, narkotyki
lub inne „fanty” pochodzące z przestępstwa. Dlatego za
każdym razem, gdy któryś z Trójki Pik przekazywał takiego
delikwenta „na dołek”, sprawdzał jednocześnie auto.
Próbowano też inaczej. Zaczęto pomawiać Szafrana
o przekroczenie uprawnień podczas zatrzymań, czyli –
krótko mówiąc – o pobicia. A że przy zatrzymaniach się nie
patyczkował i zdarzały się „porysowania”, istniało niebezpieczeństwo,
że prokuratura przynętę chwyci. I ten sposób
unieszkodliwienia niewygodnego policjanta zawodził, bo
prokuratura takie dochodzenia umarzała. Przestępcy jednak
byli nieustępliwi. Wiedzieli, że każda taka sprawa, każdy
zarzut, każde wszczęcie dochodzenia w jakiś sposób na
Szafrana musi oddziaływać. Tak samo, jak przebicie lewej
przedniej opony w fiacie. To był kolejny sygnał, żeby sobie
odpuścił. On jednak cały czas robił swoje. Wiedział, że
tylko nieustępliwość wzbudzi respekt w świecie przestępczym.
Inna sprawa, nie biorąc łapówek, mógł spać spokojnie,
mając pewność, iż nigdy nie znajdzie się w sytuacji, że
ktoś mógłby mu cokolwiek zarzucić. No, może poza porysowaniem
kilku zatrzymanych...



cdn.

[ Dodano: Sro 14 Lis, 2012 ]
Rozdział 9
Respekt, który Szafran, Klemiński i Kozłowski wypracowali
sobie w przestępczym światku, tym bardziej wywoływał
złość, zwłaszcza u tych, którym szczególnie psuli szyki. Zbyt
wiele razy weszli z butami w czyjeś intratne interesy i niektórym
zaleźli mocno za skórę. To właśnie ci próbowali ich
unieszkodliwić, składając lawinę donosów: na brutalność
funkcjonariuszy, na łapówkarstwo i inne wyimaginowane
nadużycia. Brakowało tylko, żeby ktoś złożył skargę, że przeszli
przez ulicę na czerwonym świetle...
*
Któregoś razu Szafran od bułgarskiego informatora dowiedział
się rzeczy już dużo mniej śmiesznej: jedna z działających
w terenie grup przestępczych znalazła oficera policji,
który za odpowiednią kwotę miał doprowadzić do jego zwolnienia
ze służby. Niedługo potem inni informatorzy zaczęli
go ostrzegać: „Uważaj na siebie, bo coś na ciebie szykują”. Za
każdym razem zgłaszał to albo naczelnikowi wydziału kryminalnego,
albo któremuś z komendantów. Zawsze słyszał
to samo:
– To są przestępcy, ty jesteś policjantem, nie możesz się ich
bać – padało z ust przełożonych. – Rób dalej swoje.
Więc robił.
*
Była wiosna 1998 roku, na dworze śpiewały ptaki, zaczęło
się robić zielono. Szafran był akurat zawalony stosem papierów
do wypełnienia, gdy zadzwonił telefon. Nie bez trudu
znalazł go pośród stosów teczek, kartek, notatników i Bóg
wie jakich jeszcze formularzy.
– Szafran, słucham.
– Panie Staszku, niech pan przyjdzie – w słuchawce usłyszał
głos zastępcy komendanta, Macieja Dobosza.
Zerwał się z krzesła i minutę później zameldował się u Dobosza.
– Proszę sobie usiąść – zastępca komendanta podrapał się
po szyi.
Szafran zajął miejsce na krześle naprzeciwko biurka.
– Panie Staszku... – Dobosz chwilę zastanawiał się, jak to
przekazać, w końcu postanowił walić prosto z mostu. – Z wydziału
kryminalnego komendy wojewódzkiej w Krzesanicy
dostaliśmy informację, że jest na pana zlecenie zabójstwa
– podsunął mu papier pod oczy. – Zlecenie wyszło z aresztu
śledczego.
– Kto za tym stoi? Ruscy? Czeczeńcy? Bułgarzy?
– Ale z pana patriota – próbował się uśmiechnąć. – Polacy.
Tyle wiemy.
Szafran zaczął czytać notatkę służbową autorstwa jednego
z kolegów z Krzesanicy. Właściwie, jakkolwiek to dziwnie
zabrzmi, do gróźb kierowanych pod swoim adresem
przez miejscowych przestępców zdążył się już przyzwyczaić.
Ile to już razy były anonimowe telefony na komendę, że
zrobią mu krzywdę, jak sobie nie odpuści? Donosów już
nawet nie liczył, spraw o przekroczenie uprawnień, prowadzonych
i umarzanych przez prokuraturę, też nazbierało
się sporo. Tyle razy tłumaczył sam sobie: „Taki zawód wybrałem...”.
Już po wyjściu od komendanta sam siebie próbował
uspokajać: „Skoro wcześniej było tyle informacji, że ktoś
coś tam chce mi zrobić lub w coś mnie wrobić, to jedna
więcej różnicy nie czyni... Trzeba dalej robić swoje i być
w tym dobrym”. Ale marne to było pocieszenie i tym razem
wybitnie nieskuteczne. Na myśl o 25 tysiącach złotych,
które oferowano za jego głowę, czuł nieprzyjemny dreszcz
na plecach. I jeszcze fakt, że zlecenie wyszło z aresztu śledczego...
Od tamtego dnia zaczął się oglądać za siebie na ulicy.
Zawsze był przekonany, że jeśli kiedykolwiek stanie mu
się coś złego, jeśli na przykład go zabiją, to dojdzie do tego
na służbie. Teraz poczuł zagrożenie i w prywatnym życiu.
Przez myśl mu wtedy nie przeszło, że niebezpieczeństwo
jest zupełnie innego rodzaju, że trafi na salę sądową jako
oskarżony.
Kiedy tego dnia wrócił do domu, na pytanie Asi: „Jak było
w pracy?”, zdawkowo odpowiedział, że cały dzień był zajęty
papierkami. O zleceniu zabójstwa oczywiście nawet się nie
zająknął.

cdn.

[ Dodano: Sro 14 Lis, 2012 ]
Rozdział 11
Aresztowanie szantażystów było jedną z wielu wspólnych
akcji Szafrana, Klemińskiego i Kozłowskiego. Byli przy tym
tak skuteczni, że to właśnie przestępcy obwołali ich Trójką
Pik. Podczas kolejnego rutynowego patrolu, kiedy jeździli po
mieście wysłużonym polonezem, wpadł im w oko znajomy
duży fiat. Zarówno kierowca – Marcin Gorgol – jak i pasażer
– Przemysław Przybyszewski – byli im dobrze znani jako
przemytnicy szmuglujący papierosy z Niemiec i nieraz już
zatrzymywani na gorącym uczynku. Skoro więc sami prosili
się o kolejną kontrolę, trzeba było okazję wykorzystać.
– Dzień dobry, panie Gorgol – Szafran zaprezentował szeroki
uśmiech.
– Dzień dobry, panie władzo – odpowiedział Gorgol, próbując
uśmiechać się równie szeroko, była to jednak próba
wybitnie nieudana. Facet miał winę wypisaną drukowanymi
literami na czole.
– Jak tam leci? – rzucił Klemiński.
– Wszystko w porządeczku, panie władzo – Gorgol się nie
poddawał, krzywił mięśnie twarzy z konsekwencją wartą
lepszej sprawy.
– Wszystko w absolutnym porządeczku, panie władzo –
Przybyszewski postanowił poprzeć kolegę.
– Co wieziecie tym razem? – Szafran zagrał krótką piłką,
przechodząc do nagłego kontrataku.
– My? – zdziwienie na twarzy Gorgola wyglądało na autentyczne,
ale żaden z policjantów nawet przez chwilę nie dał się
nabrać. – Nic – kłamał dalej z miną niewiniątka.
– Proszę otworzyć bagażnik, zobaczymy – polecił Klemiński.
– Ale, panie władzo, nie ma takiej potrzeby – Przybyszewski
próbował ratować sytuację. – Jesteśmy czyści jak pupa
niemowlaka.
– Chyba takiego, co to właśnie zrobił wielką kupę – Szafran
podszedł do bagażnika. – No, do Wielkanocy czekać nie
będziemy.
Najpierw dało się słyszeć chrzęst linki, potem stuknięcie
zwalnianego zamka. Szafran podniósł klapę i gwizdnął przeciągle.
– Czyści jak pupa niemowlaka, tak, panie Przybyszewski?
– rzekł Szafran, podnosząc do góry sztangę papierosów
marki West. – Bez polskich znaków akcyzy... Na moje
skromne oko będzie tego z 50 sztang – zamknął bagażnik
z hukiem.
– Panie Przybyszewski, pan się przesiądzie do naszego poloneza
– polecił Klemiński.
Szafran zajął miejsce pasażera obok Gorgola i oba auta ruszyły
w stronę komendy. Duży fiat został zaparkowany centralnie
pod budynkiem, a Gorgol i Przybyszewski trafili do
poczekalni. Policjanci zgłosili sprawę najpierw dyżurnemu,
potem naczelnikowi wydziału kryminalnego. Następnie zajęli
się przygotowaniem notatki z zatrzymania. Sprawa była
banalna, miesięcznie zdarzało się takich po kilka, kilkanaście,
wystarczyło zatem skorzystać z szablonu, bez potrzeby
tworzenia nowej literatury.
Notatka trafiła do naczelnika, ten polecił przekazać ją
dzielnicowemu, jako że było to tylko wykroczenie. Szafran
zszedł więc do pokoju dzielnicowych, przekazał papier jednemu
z nich, potem razem zeszli na parking, gdzie doprowadzono
Gorgola i Przybyszewskiego i w ich obecności spisano
protokół zatrzymania towaru.
Kiedy Szafran wracał do 505, o sprawie już niemal zapomniał.
W tamtych latach łapanie ludzi na przemycie papierosów było
codziennością taką jak mycie zębów czy golenie zarostu przed
wyjściem do pracy. Tak więc dla Szafrana i jego kolegów „trzepanie”
Gorgola i Przybyszewskiego było faktem mało znaczącym,
jedną z setek, tysięcy rutynowych czynności.
Dlatego też tamtego dnia Szafranowi przez myśl nie przeszło,
że ta sprawa jeszcze kiedyś wróci. I to z taką siłą.
*
Na porannej odprawie u naczelnika wydziału Mariusza
Grzelki 16 stycznia 2001 roku było bardzo gorąco. W nocy
dyżurny odebrał zgłoszenie o strzelaninie w klubie nocnym
„Amore Mio”. Lokal ten de facto był domem publicznym,
zarządzanym przez pewnego szemranego, miejscowego biznesmena
bez matury. Jako że działalność była dochodowa,
często miewał problemy z grupami przestępczymi, które
próbowały roztoczyć nad nim parasol ochrony. Biznesmen
miał swoich „ochroniarzy” i kolejne propozycje odrzucał
w mało wybredny sposób. Tym razem jednak, jak niosła
fama, ochroniarze przybyli nieco spóźnieni, gdy już trwała
niezbyt przyjemna wymiana zdań. W pewnym momencie
argumenty słowne postanowiono zastąpić mniej subtelnymi:
obie strony zaczęły do siebie strzelać.
Efekt był taki, że dwaj mężczyźni: Czesław Szob i Robert
Nogat wylądowali na ostrym dyżurze janowickiego szpitala
z ranami postrzałowymi nóg. Ponieważ obaj zgodnie odmówili
złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, jak
i samych zeznań, nie można było nic zrobić. Po prostu nie
chcieli rozmawiać.
Policjanci, których dyżurny wysłał do „Amore Mio”, też
niewiele wskórali. Właściciel lokalu zapewniał bowiem, że
spór, jaki zaistniał, został polubownie rozwiązany i sprawy
nie ma. Nie ma zgłoszenia, nie ma sprawy, funkcjonariusze
nie weszli więc nawet do środka...
Taka była oficjalna wersja, w mieście jednak od samego
rana huczało od plotek. Nawet zastępca komendanta Maciej
Dobosz, kupując rano gazetę w kiosku, usłyszał, jak rozmawiano
o tym w kolejce. Pogłoski też zdążyły już przybrać na
wadze: według relacji spod kiosku Szob zginął, a Nogat został
ciężko ranny.
W komendzie wszyscy zdawali sobie sprawę, że coś jest na
rzeczy. Dlatego właśnie Dobosz kazał kryminalnym powęszyć
w temacie. Szafranowi nie trzeba było 2 razy powtarzać.
Od razu po odprawie pojechał do „Amore Mio”, próbując zasięgnąć
języka. Udało mu się porozmawiać chwilę z jednym
z ochroniarzy, ale nic z niego nie wyciągnął. O strzelaninie
jednak nie zapomniał i cały czas szukał ludzi, którzy mogli
cokolwiek na ten temat wiedzieć. Cierpliwość została wkrótce
nagrodzona, po kilku dniach złapał trop. Jeden z jego naj52
bardziej cennych informatorów dał „cynk”: tuż po strzelaninie
jeden z gangsterów biorących w niej udział zadzwonił do
funkcjonariusza z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krzesanicy,
z pytaniem: „Co teraz robić?”.
Szafran drążył dalej i niedługo potem wiedział już, że chodziło
o Zbigniewa Zawrotnego, funkcjonariusza Głównej
Agendy Śledczej, z którym wcześniej wielokrotnie współpracował.
Szybko też udało mu się mniej więcej odtworzyć
rozmowę policjanta z gangsterem, który zresztą okazał się
być informatorem Zawrotnego. Funkcjonariusz GAŚ udzielał
mu przez telefon instrukcji, jak wykaraskać się z sytuacji:
kto ma zostać na miejscu, a kto zwiać, co kto ma mówić i jak
pozacierać ślady strzelaniny.
Wszystko, co udało się Szafranowi ustalić – włącznie z danymi
Zawrotnego – opisał w raporcie, który trafił na biurko
jego przełożonych. Ponieważ padło w nim nazwisko funkcjonariusza
GAŚ, sprawę przekazano do komendy wojewódzkiej
w Krzesanicy, a stamtąd – do prokuratury. Postępowania
wobec Zawrotnego jednak nie wszczęto.
Ów raport był jednym z wielu, jakie Szafran stworzył, opierając
się na informacjach zdobytych od swoich ucholi. Szybko
jednak okazało się, że nie był on do końca raportem rutynowym.
O ile wcześniej Zawrotny wiele razy kontaktował
się z nim, prosząc o pomoc w różnych dochodzeniach, o tyle
teraz kontakt się urwał. Tym samym Szafran miał pewność,
że Zawrotny o wszystkim wie.


cdn.

[ Dodano: Sro 14 Lis, 2012 ]
Rozdział 12 (fragment)
Mijały dni, a informacje o „szyciu butów” przychodziły
nadal, włącznie z nazwiskiem pani prokurator, która miała
nadzorować sprawę Trójki Pik. Szafran, poirytowany ciągłą
spychologią ze strony przełożonych, postanowił zagrać inaczej.
Wybrał się do Krzesanicy, ale tym razem nie do komendanta,
ale do Wydziału Wewnętrznego.
– Siadaj, Staszek! – Jerzy Mordel przywitał się, po męsku
ściskając dłoń Szafrana. – Kawka? Herbatka? Płaszczyk? –
zażartował.
– Daj spokój, Jurek – rzucił Szafran, spięty do granic możliwości.
– Słuchaj, dzwoniłem do ciebie w czerwcu, jak byłem
nad morzem...
– Pamiętam – uśmiechnął się. – Zamiast dać odpocząć hemoroidom,
roztrząsałeś czarne scenariusze...
– To nie są żadne scenariusze – wiercił się na krześle jak
przedszkolak. – Cały czas mam informacje z zaufanych źródeł,
że ktoś na mnie zbiera haki.
– Przecież wiesz, że dobrego glinę zawsze próbują jakoś
udupić – Mordel usiadł na brzegu biurka. – Jak nie chce brać,
to szukają innego sposobu...
– No i ja właśnie o tym mówię – przerwał mu podekscytowany.
– Chwila, chwila... – Mordel podniósł rękę na wysokość
twarzy. – Mówiłem tylko tak ogólnie, nie o tobie.
– Prowadzicie coś przeciwko mnie? – Szafran spojrzał
Mordelowi prosto w oczy. – Bo mam takie informacje. Jeśli
tak jest faktycznie, to jestem gotów zeznawać – cały czas
utrzymywał kontakt wzrokowy. – Przesłuchajcie mnie!
– Po co niby mielibyśmy cię przesłuchiwać? – Mordel wytrzymał
spojrzenie. – Staszek, coś ty... Nic takiego nie ma
miejsca – zapewnił. – Wydział Wewnętrzny nie prowadzi
przeciwko tobie żadnej sprawy.
– Słowo?
– Przecież znasz mnie kupę lat! – wstał, obszedł biurko
i zaczął przeglądać stertę teczek, dając do zrozumienia, że
rozmowa została zakończona. – Wybacz, stary, ale mam
mnóstwo zaległej roboty.
– Jasne, rozumiem – Szafran wstał, chwycił kurtkę. – Mówisz,
że nie ma przeciwko mnie żadnej sprawy, a ja słyszałem,
że prowadzi ją ta laska z prokuratury, Marzanna Wilamowska
– zagrał z zaskoczenia.
– Nic takiego nie słyszałem – Mordel się skrzywił.
– To na razie! – pożegnał się.
Już w drzwiach komendy, zbiegając po schodach, zaczął
analizować przebieg rozmowy. Zanim dotarł do auta, doszedł
do wniosku, że Mordel mówi prawdę i Wydział Wewnętrzny
przeciwko niemu nie prowadzi żadnej sprawy. W końcu
znali się od lat, wiele razy współpracowali, jak choćby przy
sprawie tego kradzionego golfa, dlatego nie miał powodu,
żeby mu nie wierzyć.
Kiedy wsiadał do auta, zdecydował nagle: skoro już jest
w Krzesanicy, to odwiedzi prokurator Wilamowską. Jak
postanowił, tak zrobił. Zaparkował pod tabliczką „Parking
służbowy”. Wysiadając, spojrzał w górę. Od marmurowej fasady
siedziby prokuratury okręgowej odbijały się promienie
słońca. Wziął to za dobry znak, podszedł do drzwi, nacisnął
przycisk domofonu, gdy zabrzmiało: „Słucham”, przedstawił
się, przyłożył legitymację służbową do oczka kamery i wyjaśnił:
– Ja do pani prokurator Marzanny Wilamowskiej.
Rozległ się dźwięk elektromagnesu, wszedł do środka,
zgodnie ze wskazówkami skierował się na trzecie piętro. Musiał
poczekać, aż pani prokurator skończy przesłuchanie, zajął
więc miejsce na ławce stojącej na korytarzu. Wilamowska
przyszła po dobrej godzinie.
– Dzień dobry, pani prokurator, Staszek Szafran z Janowic
– zerwał się na jej widok. – Słyszałem, że prowadzi pani przeciwko
mnie jakąś sprawę.
– Teraz z panem rozmawiać nie będę – ucięła Wilamowska,
przyspieszając kroku.
– Pani prokurator – biegł za nią – jeśli ma mi pani coś do
zarzucenia, to ja bardzo chętnie będę współpracować.
– Nie mamy o czym rozmawiać! – włożyła klucz do
zamka, nawet nie spojrzawszy w jego stronę. – Później sobie
porozmawiamy – rzuciła na odchodnym, zatrzaskując
drzwi.
Stanął jak wryty, zastanawiając się, co takiego miała na myśli?
„Później sobie porozmawiamy!”. To jednak coś musi być
na rzeczy... Gdyby nie miała niczego do ukrycia, to porozmawiałaby
normalnie, teraz... Myśli kotłowały się w głowie
niczym sztorm w ryczących czterdziestkach.
Wyszedł na zewnątrz budynku, wsiadł do auta, wycofał,
ruszył w kierunku ulicy Bolesława Prusa, cały czas mając
mętlik w głowie. Nie pomyślał, żeby się odwrócić i jeszcze
raz spojrzeć na odnowioną siedzibę krzesanickich śledczych.
Ale, nawet gdyby to zrobił, nie mógłby dojrzeć, jak
chwilę po zatrzaśnięciu drzwi przez Marzannę Wilamowską
telefony w prokuraturze okręgowej rozgrzewają się do
czerwoności.
*
Kiedy wyjeżdżał z Krzesanicy, miał minorowy nastrój, ale
w drodze do Janowic – w typowy dla siebie sposób – próbował
się pocieszać.
– Co ma być, to będzie – powiedział do siebie i machnął
ręką, ufny, że los nadal będzie mu sprzyjać. – Niczego złego
nie zrobiłem, jakby coś tam próbowali na mnie kręcić,
to i tak wszystko szybko się wyjaśni. Nie mam sobie nic do
zarzucenia. Chyba że któryś z bandytów dostał po mordzie
podczas zatrzymania i się na to poskarżył – główkował. – Ale
to przecież nie byłby pierwszy raz – uśmiechnął się pod nosem.
Tak uspokojony, robił dalej swoje i to tak dobrze, że na początku
października dostał propozycję pracy w wydziale kryminalnym
KWP w Krzesanicy, w wydziale do walki z przestępczością
zorganizowaną. Po rozmowie z Asią zdecydował
się jej nie przyjąć. Mieli małe dziecko, a musiałby codziennie
dojeżdżać do Krzesanicy. A przecież wyniki miał dobre tutaj,
na miejscu, u siebie.
Dwa tygodnie później przyszła kolejna oferta z krzesanickiej
komendy, tym razem służby w brygadzie antyterrorystycznej.
Odmówił z tych samych powodów, chociaż
kwestia dojazdów nie była jedyną, która o tym zadecydowała.
Od dawna marzył o służbie w Biurze Bezpieczeństwa
Państwa. Był już nawet na rozmowie kwalifikacyjnej,
potem go sprawdzili, a że miał nieskazitelną opinię,
dostał zielone światło. Musiał tylko jeszcze skompletować
potrzebne dokumenty i napisać podanie o przyjęcie do
służby.
Zaczął je pisać, miał nawet wersję na brudno, ale czystopisu
nie zdążył już przygotować.

cdn.

[ Dodano: Sro 14 Lis, 2012 ]
Rozdział (fragmenty) 19
Z sądu zabrano ich trzema osobowymi samochodami, wszystkich zawieziono do Aresztu Śledczego w Krzesanicy, chociaż wtedy Szafran tego jeszcze nie wiedział.
Już w drodze z sądu do aresztu przypomniał sobie sprawę strzelaniny w klubie „Amore Mio” i raportu, którego głównym bohaterem był oficer Głównej Agendy Śledczej Zbigniew Zawrotny.
Sprawie ukręcono łeb, a dziwnym zbiegiem okoliczności kilka miesięcy później to Szafranowi i jego dwóm kolegom z Trójki Pik postawiono zarzuty.
Czyżby to była zemsta ?
cdn.

[ Dodano: Sro 14 Lis, 2012 ]
*
Ciemnozielony hyundai elantra dojechał na miejsce. Mendyka przepuścił autobus komunikacji miejskiej wyjeżdżający z zatoczki, po czym skręcił w prawo. Wtem przed oczami Szafrana pojawiła się brunatna brama, jakąś taka bardzo wysoka i wąska, nie przypominająca mu żadnej znanej mu bramy. Rozsuwała się wolno, niechętnie, jakby mury, które przyjęły w swą czeluść niejednego już przestępcę , wiedziały, że akurat ten człowiek jest niewinny. Nie zmieniało to jednak poczucia ogromnej obcości i strachu przed znalezieniem się w tym dziwnym świecie, innym niż znany i rozumiany do tej pory. Na wspomnienie ostatniej nocy spędzonej w Piechowicach, pojawiła się myśl tak wymowna, jak smutna, rażąca przy tym niczym piorun: nikt go tu z otwartymi rekoma i serdecznością wypisana na twarzy nie przywita.
Kiedy brama otworzyła się niemal do końca i usłyszał zgrzyt metalu trącego o metal, wzdrygnął się nerwowo. Spojrzał na lewo, na tabliczki z godłem państwowym i pełna nazwa instytucji, podświadomie notując w pamięci adres: Areszt Śledczy Krzesanica, ul. Zaułek 43. W tamtym momencie nie zdawał sobie z tego sprawy, ale jego umysł, ćwiczony godzinami podczas zajęć w Bystrej, zadziałał machinalnie: funkcjonariusz zawsze musi wiedzieć, gdzie się znajduje.

cdn.

[ Dodano: Sro 14 Lis, 2012 ]
*
Hyundai elantra wtoczył się na duży, wewnętrzny parking, okratowany i zabezpieczony drutami kolczastymi. W połączeniu ze zmrokiem, który zaczął zapadać na dworze, sprawiało to bardzo przygnębiające wrażenie.
Kiedy brama zasunęła się z powrotem, wysiedli z auta, Mordel z Dołomisiewiczem zaprowadzili go pod drzwi znajdujące się po prawej stronie. Pojawił się w nich funkcjonariusz służby więziennej, weszli do środka, a potem grupą strażnik, Mordel, Szafran, z tyłu Dołomisiewicz – przeszli jeszcze przez kilka drzwi i bram. Za sobą Szafran usłyszał uderzenia zamykających się krat, nienaturalne spotęgowane echem pustych przestrzeni. Znał ten dźwięk dobrze, słyszał go za każdym razem, gdy zamykał kogoś na dołku w janowickiej komendzie. Niby ten sam był, jednak diametralnie inny, wtedy to on znajdował się na wolności, z kluczami w ręku. To on był panem sytuacji, człowiekiem, któremu sprawiało przyjemność dostarczanie przestępcy tam, gdzie powinien trafić. Teraz zamykały się za nim, to on był tym, który znalazł się po niewłaściwej stronie krat, dlatego na ten charakterystyczny dźwięk, rozsądzający wręcz czaszkę, zaczął się wzdrygać. Miał przy tym wrażenie, że strażnicy specjalnie zamykali kraty z takim hukiem, przecież mogli to zrobić delikatniej.
Przeszli jakieś 50 metrów i weszli do kolejnego budynku. Podczas gdy funkcjonariusze Wydziału Wewnętrznego przekazywali dokumenty, Szafran czekał w malutkiej poczekalni, może metr na półtora, tak małej, że nie dało się nawet rozłożyć rąk.
Po kilkunastu minutach zjawił się strażnik i przeszli do większego pomieszczenia. Funkcjonariusz kazał mu się rozebrać do naga. Już w jego zachowaniu, w sposobie wypowiadania komend, Szafran wyczuł agresje i bojowe nastawienie.
- Rozbierz się- warknął.
Rozebrał się do naga, ubranie złożył na podłodze, na butach.
Strażnik noga odsunął je na bok.
- Przetrzep włosy – padła kolejna szorstka komenda.
Dwukrotnie przejechał dłonią po włosach.
- Otwórz gębę.
Otworzył usta.
- Poruszaj językiem.
Uniósł język do góry, kręcąc nim kółka.
- Odwróć się.
Odwrócił się.
- Wypnij się.
Wypiął się.
- Rozszerz dupę palcami.
Rozchylił pośladki.
Strażnik zaczął zaglądać do odbytu. Potem zajął się przeszukiwaniem ubrania, robił to wolno i metodycznie, trwało to kilkanaście minut. Po sprawdzeniu ciuchów kazał się ubrać.
Następnie poprowadził Szafrana schodami. Po drodze przeszli bodaj przez pięcioro drzwi, które funkcjonariusz sam sobie otwierał i sam za sobą zamykał, zatrzaskując je z hukiem.
Nie licząc dźwięku metalu uderzającego o metal, całą drogę przeszli w absolutnym milczeniu.
Nagle w tej litanii drzwi pojawiła się cela nr 447: drzwi, za nimi krata.
- Właź – warknął strażnik.
Z hukiem zamknął kratę, przekręcając klucz dwukrotnie, potem zamknął drzwi i je również zamknął na klucz, także na dwa razy.
cdn.

[ Dodano: Czw 15 Lis, 2012 ]
Rozdział 43 ( fragment)
Jak zawsze, kiedy wracał z dalszej trasy, wchodząc do klatki schodowej, sprawdził skrzynkę pocztową. Znalazł w niej pismo z Prokuratury Okręgowej w Krzesanicy. W pierwszym momencie nie skojarzył faktów, bo ostatnio często otrzymywał korespondencje z prokuratury, sądu i policji. Ale kiedy otworzył kopertę – a zrobił to od razu, na korytarzu, nie potrafił odkładać takich rzeczy na później – i przeczytał, czego pismo dotyczy, w ułamku sekundy poczuł się o 10 lat starszy.

Wzywa się Pana do osobistego stawiennictwa w dniu 23.03.2004 r. o godz. 10.00 w Prokuraturze Okręgowej w Krzesanicy przy ul. Sienkiewicza 78 pokój nr 23 jako podejrzanego o przestępstwo z art. 265 par 1 kk z zb. Z art. 266 par 2 kk w związku z art. 11 par 2 kk. Wezwany powinien posiadać przy sobie dowód osobisty lub inny ważny dokument stwierdzający jego tożsamość.

*
23 marca 2004 r ( 869 dni od zatrzymania )
Przez niecałe dwa tygodnie, jakie dzieliły otrzymanie wezwania od terminu przesłuchania, nie mógł sobie znaleźć miejsca w domu. Sprawdził paragrafy i wiedział, że chodzi o ujawnienie tajemnicy państwowej i służbowej. Zachodził w głowę, czego mogły dotyczyć zarzuty, jednak nie potrafił tego odgadnąć.
Kiedy przyszedł 23 marca i ruszył w drogę do Krzesanicy, nie potrafił się skoncentrować na jeździe, myślał tylko o jednym „Czy znowu mnie zamkną ? Jak ja to przeżyję ? Jak sobie poradzi Asia ? Co będzie z mamą ?”. Efekt braku koncentracji na drodze był taki, że 20 km za Liliowem wpadł w poślizg, złapał kołami pobocze, gwałtownie zahamował i uderzył głowa w kierownicę.
Wysiadł z auta, aby sprawdzić jego stan, wyglądało dobrze. Nie bez problemów, ale udało mu się wyjechać z koleiny, która wyryły zablokowane koła. Ruszył więc w dalsza drogę, czując na czole pulsujący guz.


cdn.

[ Dodano: Czw 15 Lis, 2012 ]
Rozdział 82 ( fragment)
11 czerwca 2010 r. ( 3.140 dni od zatrzymania = 75 tysięcy 360 godzin = 4 miliony 521 tysięcy 600 minut – 271 milionów 296 tysięcy 000 sekund )
Szafran był przekonany, że tak jak poprzednie sprawy, również ta spotka się z odwołaniem prokuratury, która w tym przypadku musiałaby złożyć wniosek o kasacje wyroku.
Czekał więc na ten moment, wciąż nie mogąc cieszyć się upragnioną wolnością.


Na tym niestety muszę zakończyć publikację fragmentów książki. Przekazałem i tak więcej niż
pozwolił mi autor książki ale zrobiłem to świadomie, specjalnie dla kolegów w mundurach.

[ Dodano: Czw 15 Lis, 2012 ]
Warto też posłuchać radiowej rozmowy przeprowadzonej z autorem książki:
http://www.radioszczecin....dp=172&idx=1260

Wydawcy bali się tej książki wydać... [ROZMOWA dziś w magazynie "Dobry wieczór"] - Trochę Kultury -.
www.radioszczecin.pl

[ Dodano: Czw 15 Lis, 2012 ]
zapraszam do ewentualnej dyskusji.
_________________
emeryt nie musi, emeryt może
 
 
julk1 
5


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 313
Skąd: stąd
Wysłany: Pią 16 Lis, 2012   

http://krzysztofkoziolek....ntpage&Itemid=1
Jeżeli to prawda, to włos na głowie się jeży...
 
 
subiekt1956 
1
subiekt1956


Wiek: 67
Dołączył: 11 Lis 2012
Posty: 5
Skąd: Śrem
Wysłany: Pią 16 Lis, 2012   

niestety to prawda. Tak jak w wywiadzie Koziołek powiedział, musiał pozmieniać nazwy instytucji, miejscowości itp, bo tak radzili mu prawnicy. Jeżeli by tego nie zrobił pewnie tez by już siedział na ławie oskarżonych.
Znam Staszka Szafrana od 2006 r. tj. od czasu gdy zacząłem pomagać mu prawnie gdy go chcieli wyrolować z emeryturą i dodatkiem za związek schorzenia ze służbą. Znałem całą jego historię, byliśmy w częstym kontakcie telefonicznym.
Uwierzcie mi jednak, że po przeczytaniu książki pomyślałem, że gdybym nie znał sprawy to, to co go spotkało nie powinno mieć nigdy miejsca i pewnie autor wymyślił historie.
Ale nie wymyślił, opisał na tyle wiernie na ile pozwoliło mu prawo.
Nie jest łatwo przebić się z tą książką, bo wciąż są układy i panuje strach.
Każdy jednak który przeczyta tę książkę na pewno nie będzie żałował i trzy razy pomyśli zanim zrobi coś "dla dobra służby".
Taki jest sens przekazu jaki chcemy Wam z Szafranem dać. Inne sprawy ( w tym finansowe) są na drugim, jak nie na trzecim planie.

[ Dodano: Nie 02 Gru, 2012 ]
Zbliża się pora "prezentów". "Instrukcja 0066" doskonale do tego się nadaje.
Czyta się ją jednym "tchem" i pozostawia sporo wrażeń oraz refleksji, zwłaszcza dla ludzi w mundurach.
Jest co raz bardziej znana i rozpoznawalna. Jeżeli tylko znajdzie się "odważny", który powie o niej w "szeroko dostępnych mediach" to na prawdę doprowadzi do dużego zamieszkania, skutkującego być może nawet zmianą prawa w takim kierunku aby osoby które służą ojczyźnie i składały przysięgę miały zapewnienie bezpieczeństwa w wykonywaniu swoich zadań.
Nie spotkałem jeszcze osoby, która żałowałaby, że książkę nabyła i przeczytała.
Co raz więcej osób rozszyfrowuje o jakie prawdziwe nazwy miejscowości i instytucji chodzi oraz kto jest tą osobą, która "załatwiła" policjanta i zaszła tak daleko w karierze, cyt. "że dalej prawie już nie można".
Książka chociaż jest już znana, dopiero nabywa "prawdziwego życia"
_________________
emeryt nie musi, emeryt może
 
 
worek 
1



Wiek: 50
Dołączył: 07 Wrz 2005
Posty: 23
Skąd: 3miasto
Wysłany: Pią 28 Gru, 2012   

Lektura postów zachęciła mnie do przeczytania Instrukcji 0066
I z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu. To co się dzieje za kulisami instytucji, które znamy tak naprawdę tylko z zewnątrz to wprost niewyobrażalne. Gdyby nie strony www, przedmowa, recenzje itd., które wcześniej przeczytałem nigdy bym nie uwierzył, że taka sytuacja mogła mieć miejsce. Połknąłem książkę w jeden dzień. :czytanie: I na pewno nie będzie to moja ostatnia książka p.Koziołka POLECAM
 
 
 
Liber 
6
Ojczyzna, Honor, Podwładni



Dołączył: 28 Paź 2006
Posty: 1617
Skąd: Z mitologii
Wysłany: Pią 08 Lis, 2013   

Książkę można kupić na Allegro. Wydanie 2012r.
_________________
"Błogosławieni, którzy nic nie robią, jeśli niczego nie umieją wykonać dobrze..." :)
„Nigdy się nie poddawajcie, nigdy, przenigdy – w żadnej sprawie, wielkiej czy małej, doniosłej czy błahej – nigdy nie podddawajcie się niczemu z wyjątkiem honoru i zdrowego rozsądku” Winston Churchill
 
 
natipak1 
Banita
kaper


Dołączył: 13 Lis 2013
Posty: 267
Skąd: Daleki Wschód
Wysłany: Wto 28 Kwi, 2015   

A ja polecam książkę Wojciecha Sumlińskiego "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego"

Miałem chłodne i jasne przekonanie, że ONI już wiedzą, że śledztwo trwa i że jeżeli nie uczynię czegoś, i to bardzo prędko, zabawa ta może mieć tylko jeden koniec i koniec ten musi nadejść rychło. Ci, co pilnowali interesów Fundacji „Pro Civili”, wiedzieli już dokąd zmierzam i gdzie mnie mogą znaleźć. Ja z kolei wiedziałem, że to wiedzą. Miałem jedynie nadzieję, iż ONI nie są jeszcze na sto procent pewni, że wiem …

Przełom w moim myśleniu o Fundacji „Pro Civili” nastąpił cztery dni wcześniej. Po powrocie ze spotkania z informatorem z Centralnego Biura Śledczego tu i ówdzie zasięgnąłem języka, ale bez przekonania. Miałem poważne wątpliwości, czy w ogóle warto angażować się w tę sprawę, która zwyczajnie mogła mnie przerastać i która w dodatku wyglądała na potencjalnie szalenie niebezpieczną. Mój zawód, jeżeli ktoś wykonuje go sumiennie i uczciwie, polega na ponoszeniu ryzyka, nawet na narażaniu się na niebezpieczeństwo, ale nie na tym, by grać rolę skończonego idioty o samobójczych skłonnościach. Zwłaszcza że miałem na ukończeniu pisany na zamówienie Agencji Filmowej Telewizji Polskiej scenariusz serialu telewizyjnego o tajemnicy śmierci Księdza Jerzego Popiełuszki. Po wielu miesiącach rozmów udało mi się przekonać prezesa Telewizji Polskiej, Andrzeja Urbańskiego, i dyrektora Agencji Filmowej TVP, Sławka Jóźwika, że wszystko co dotąd wmówiono opinii publicznej na temat tej zbrodni, poza miejscem i czasem uprowadzenia księdza Jerzego, jest kłamstwem – i teraz miała nastąpić pointa w postaci realizacji 10-odcinkowego serialu telewizyjnego. Prezes Andrzej Urbański liczył, że będzie to okręt flagowy TVP najbliższego sezonu… Zagłębiając się w zagadnienia związane z WSI, „Pro Civili” et consortes, siłą rzeczy ryzykowałem, że nie zdążę z napisaniem scenariusza w terminie zawartym w kontrakcie. I gdy w trzy dni później byłem już prawie zdecydowany na odstąpienie od tematu, zadzwonił telefon.

– Dziś o siedemnastej, tam, gdzie ostatnio. Nie przyjeżdżaj samochodem – głos w słuchawce zamilkł i rozmówca rozłączył się. Choć dzwonił z numeru zastrzeżonego, za pośrednictwem urządzenia zmieniającego barwę głosu, poznałem go od razu.

W kilka godzin później czekałem przy restauracji „Rusałka” na Kępie Potockiej na warszawskim Żoliborzu. Nie czekałem długo. Komisarz był punktualny. Jak zawsze.

– Chodzi o morderstwo – zaczął bez zbędnych wstępów.

– Jakie morderstwo?

– Informację otrzymałem dziś rano i nie mam jeszcze wszystkich danych, ale nie wierz w oficjalny komunikat, według którego to był wypadek.

– Wyduś z siebie, o co chodzi.

– O twojego znajomego.

– Mojego znajomego?

– Urywanie zdań i powtarzanie po dwakroć tego samego może być ciut męczące, nie uważasz?

– Uważam. Ale dość kluczenia. Mów, co się dzieje. O co chodzi z tym znajomym? Kawa na ławę.

– Oficer ABW, twój informator, jak podejrzewam, zginął dziś w nocy w wypadku samochodowym. Tylko że to nie był wypadek.

Poddałem się. Miałem ochotę położyć się na ziemi, jak hazardzista kładzie na stół ostatnia przegrana kartę. Czułem łomotanie serca, które waliło mi niczym kafar. Zapisałem sobie w pamięci, że wszelkie brednie, jakoby tlen był niezbędny do życia, należy włożyć między bajki. Ja w ogóle przestałem oddychać, bo zwyczajnie – zatkało mnie.

– Czy ten zmarły ma jakieś nazwisko? – Wydusiłem z siebie z trudem pytanie, które było beznadziejnym chwytaniem się nadziei, tam gdzie nadziei nie było. Wiedziałem bowiem dobrze, że jeśli komisarz mówi to, co mówi – to wie, co mówi. A jednak irracjonalnie do końca liczyłem, że chodzi o kogoś innego, niż mój informator. Słowa z trudem przeciskały mi się przez gardło, a wysuszone język i usta nie sprzyjały jasności wysławiania się.

Komisarz podał nazwisko – to nazwisko.

– Przykro mi – powiedział krótko patrząc mi prosto w oczy. Pomyślałem, że już to gdzieś niedawno słyszałem, ale tak naprawdę przestałem myśleć i czuć, bo dla mnie czas zatrzymał się w miejscu. Wysłałem na śmierć człowieka. Naturalnie nieświadomie, ale odpowiedzialność moralna spadała na mnie. Przecież to był mój i tylko mój pomysł, by poprosić go o pomoc. Rozwiałem wszelkie obiekcje, przezwyciężyłem wątpliwości i sceptycyzm, by poprosić mojego informatora o zbadanie działalności „Pro Civili”, a w najbliższych dniach zamierzałem spotkać się z nim po raz wtóry, by poprosić o odtworzenie zawartości teczki, którą utraciłem. A teraz on już nie żył. Ufał mi ślepo i zrobił, co chciałem, a teraz był martwy. Wysłałem dobrego człowieka na śmierć i nie można było tego cofnąć. Musiałem nauczyć się z tym żyć.

[ Dodano: Sro 29 Kwi, 2015 ]
Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego

ciąg dalszy ...
– Jeżeli w tej sytuacji wycofasz się, nikt nie będzie mógł miał do ciebie pretensji. – Pomyślałem, że komisarz najwyraźniej potrafi czytać w myślach.

– Czy po tym wszystkim nadal chcesz zajmować się tą sprawą?

– Bardziej, niż kiedykolwiek – odpowiedziałem, bo nagle do mnie dotarło, że klamka właśnie zapadła i że w tej sytuacji nigdy, przenigdy, milion razy nigdy nie wolno mi się wycofać. I wiedziałem też, że żadna siła nie zmusi mnie do zmiany tej decyzji.

Na dobra sprawę moje dziennikarskie śledztwo dopiero rozpoczynało się, ale po wydarzeniach ostatnich dni miałem chłodne i jasne przekonanie, że ONI już wiedzą, że śledztwo w ogóle trwa i że jeżeli nie uczynię czegoś, i to bardzo prędko, zabawa ta może mieć tylko jeden koniec i koniec ten musi nadejść rychło. Ci, co pilnowali interesów „Pro Civili”, wiedzieli już dokąd zmierzam i gdzie mnie mogą znaleźć. A ja z kolei wiedziałem, że to wiedzą. Miałem jedynie nadzieję, iż ONI nie są jeszcze na sto procent pewni, że wiem. Wiedziałem, że nie mam jeszcze wszystkich elementów tej układanki, ale intuicyjnie czułem, że jeżeli nie zrobię czegoś szybko, to nigdy nie będą ich miał, albo będą mi kompletnie niepotrzebne. Tak, jak żadne informacje nie były już potrzebne mojemu informatorowi, który potrzebował już tylko modlitwy… Poza wszystkim wiedziałem, że nagłaśniając tę historię mam szansę zahamować działania potworów, kimkolwiek byli. Być może jedyną szansę. Przez chwilę pomyślałem, że towarzystwo wszelkiej maści potworów, jakie widziałem w filmach, byłoby mi teraz dużo milsze, niż osobników, z którymi miałem do czynienia. Jestem dużym chłopcem i nie boję się potworów. Bałem się tylko ludzi pozornie odpowiedzialnych za bezpieczeństwo polskiego państwa… Włączyłem redakcyjną nagrywarkę i wystukałem na klawiaturze numer telefonu Bronisława Komorowskiego. Po czwartym sygnale odezwał się znany mi głos marszałka Sejmu.

– Halo, kto mówi?

– Dzień dobry. Nazywam się Wojciech Sumliński, pracuję w Telewizji Polskiej dla programu „30 minut” i chciałem poprosić pana o spotkanie i o rozmowę na temat Wojskowych Służb Informacyjnych – wyrecytowałem przygotowana formułkę, na tyle ogólną i pojemną, by mogła zawierać w sobie szereg zagadnień. – Przez chwilę w słuchawce panowała głucha cisza.

– No dobrze, a w czym konkretnie mogę panu pomóc?

– W ostatnim czasie wielokrotnie publicznie wypowiadał się pan na temat Wojskowych Służb Informacyjnych. Przygotowujemy program o działalności WSI i w związku z tym chciałbym nagrać pańską wypowiedź. Bardzo zależy nam na czasie. – Znów zapadło milczenie.

– Chwileczkę… – głos w słuchawce zdradzał lekkie podenerwowanie, a może tylko tak mi się wydawało. – Sprawdzę swój terminarz. – Znów chwila milczenia.

– To może za trzy dni, we czwartek, o dwunastej, w moim gabinecie w Sejmie. Tutaj nikt nie będzie nam przeszkadzał.

– Dziękuję. Będę z ekipą telewizyjną punktualnie o dwunastej.

– Do widzenia.

– Do widzenia.

Krótko i na temat.

Umawiając się na spotkanie słowem nie wspomniałem, że będę chciał rozmawiać o „Pro Civili”. Ale też nie skłamałem: rozmowa miała dotyczyć Wojskowych Służb Informacyjnych, a wspomniana Fundacja została założona przez żołnierzy tej służby, więc awizowany temat rozmowy obejmował także i „Pro Civili”. Przynajmniej w moim przekonaniu…

Trzy dni później, gdy z kamerzystą i dźwiękowcem TVP przyjechaliśmy do Sejmu, okazało się jednak, że Bronisław Komorowski miał na ten temat zupełnie inne zdanie.

Od pierwszej chwili było widać, że marszałek nie miał ochoty na tę wizytę. Być może uznał, że odmowa przyniesie potencjalne wizerunkowe straty, a być może o wyrażeniu zgody na nasze spotkanie przesadziło jeszcze coś innego. Tak czy inaczej, przyjął nas uprzejmie, acz z wyczuwalnym dystansem.

– Dziękuję, że poświęcił nam pan czas – powiedziałem na powitanie. Podaliśmy sobie dłonie. Gospodarz otworzył drzwi do swojego gabinetu i wskazał mi miejsce w wygodnym fotelu przy stole pod oknem. – Napijecie się panowie kawy? Przywołał asystenta i poprosił o cztery kawy.

– „30 minut”… to program śledczy, prawda? – na poły stwierdził, na poły zapytał marszałek. – Prowadzicie panowie jakieś dziennikarskie śledztwo?

– Można tak to ująć …

– No dobrze, w czym mogę pomóc?

Wyjąłem notes i otworzyłem go. Operator kamery i dźwiękowiec dali znać, że możemy zaczynać…

– Na początek poproszę pana o ocenę decyzji Sejmu, który rozwiązał Wojskowe Służby Informacyjne. Był pan jedynym posłem Platformy Obywatelskiej, który głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Dlaczego?

[ Dodano: Sro 29 Kwi, 2015 ]
Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego

ciąg dalszy ...
– Ponieważ decyzja o rozwiązaniu tych służb była z gruntu zła i wysoce szkodliwa. Żadne państwo na świecie nie pozwoliłoby sobie na likwidację służb tajnych, przynajmniej żadne z tych, które znam. Taka likwidacja, to czysty absurd. Przypomnę tylko, że Amerykanie po II wojnie światowej przejęli niemiecką agenturę ulokowaną w Europie Wschodniej i korzystali z niej przez wiele lat, z pożytkiem dla siebie i powojennych Niemiec Zachodnich. Przejęli agenturę wrogów, bo tego wymagał interes Stanów Zjednoczonych. A co my zrobiliśmy? Zlikwidowaliśmy świetnie funkcjonujące wojskowe służby tajne, by w zamian nic nie zyskać. W moim przekonaniu ludzie, którzy podjęli taką decyzję, popełnili straszliwy błąd i powinni ponieść konsekwencje tego błędu. To niewybaczalne.

Przez kilka kolejnych minut Bronisław Komorowski szeroko wyjaśniał, jak wielka krzywda i niesprawiedliwość spotkała żołnierzy WSI, którzy dobrze służyli państwu polskiemu. Mówił długo i nawet zwięźle. Gdy skończył, zadałem mu pytania dotyczące wątku, o którym mówił.

– Panie marszałku, jeżeli były to tak dobrze działające służby kontrwywiadowcze, jak pan twierdzi, to jak wytłumaczy pan fakt, że od początku istnienia Wojskowe Służby Informacyjne nie złapały w Polsce ani jednego rosyjskiego szpiega. Może to z mojej strony mało skromne, ale przez cały okres III RP jedynymi wyrzuconymi z Polski rosyjskimi szpiegami byli dyplomaci ujawnieni w wyniku mojej publikacji w dzienniku „Życie”, a to chyba mierna rekomendacja dla WSI. Jak w tym kontekście wyjaśni pan fakt, że przez ten sam okres czasu, w którym WSI nie zlokalizowały i nie zneutralizowały ani jednego rosyjskiego szpiega, brytyjskie służby kontrwywiadowcze MI5 złapały kilkudziesięciu rosyjskich szpiegów, a niemieckie czy nawet czeskie po kilkunastu? Czy mamy wierzyć, że w Polsce rosyjskich szpiegów nie ma?

– Wojskowe Służby Informacyjne były zdecydowane zrobić wszystko, co trzeba na tym kierunku. Nie jest jednak tak, że wszystkie działania zawsze kończą się sukcesem. Nie zmienia to w niczym mojej oceny, że WSI wykonywały swoje zadania skutecznie i profesjonalnie – stwierdził spokojnie.

Rozmowa zaczynała się robić jałowa, przeszedłem więc do konkretów, czyli do tematu, dla wyjaśnienia którego naprawdę tu przyszedłem.

– Panie marszałku, czy słyszał pan o Fundacji „Pro Civili”? – zapytałem krótko.

Gospodarz wlepił we mnie wzrok, a jego usta ściągnęły się powoli.

– Umawialiśmy się na rozmowę o Wojskowych Służbach informacyjnych.

– Fundacja „Pro Civili” została założona przez żołnierzy WSI. Dlatego powtórzę pytanie: czy zna pan Fundację „Pro Civili” i czy coś pana z nią łączyło?

Przeszyły mnie szare oczy. Marszałek milczał. Miły nastrój sprzed chwili prysł, niczym mydlana bańka. W powietrzu nieomal w sposób namacalny pojawiło się napięcie.

– Panie marszałku, w takim razie następne pytanie: czy docierały do pana, jako Ministra Obrony Narodowej, informacje o specyficznej kooperacji Wojskowej Akademii Technicznej z Fundacją „Pro Civili”?

– Mam nadzieję, że pan wie, co robi? – za pytaniem czaiła się realna groźba i nie było to tylko moje odczucie, bo jak sprawdziłem później, podobnie do mnie ocenili słowa marszałka koledzy z ekipy telewizyjnej. Siląc się na spokój odparłem:

– Wiem doskonale panie marszałku. Czy odpowie pan na moje pytanie?

– Ma pan minutę na opuszczenie mojego gabinetu, a potem wezwę straż.

Mocne słowa, żadnego owijania w bawełnę. Ktoś tu wyraźnie tracił nerwy, a przecież nawet na jotę nie zbliżyliśmy się do konkretów. Marszałek wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze swoim współpracownikiem, który opuścił gabinet, nie potrafiłem jednak odczytać sensu tego spojrzenia.

– Dlaczego nie chce pan ze mną rozmawiać? Przyszedłem do pana w imieniu opinii publicznej, która ma prawo wiedzieć…

– Pół minuty...

Gospodarz podwinął rękaw marynarki i ostentacyjnie spoglądał na zegarek.

– Chciałbym zadać tylko kilka pytań...

Marszałek zignorował moje słowa. Wstał zza biurka, obszedł gabinet, podszedł do drzwi i otworzył je szeroko.

– Wyjdzie pan sam, czy ma panu pomóc straż?

– Panie marszałku… – podjąłem desperacką próbę przeprowadzenia rozmowy, ale gospodarza już nie było.

– Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas. To była bardzo interesująca i pouczająca rozmowa – rzuciłem do wychodzącego marszałka, ale nie wiem, czy mnie usłyszał.

Wraz z kolegami z ekipy telewizyjnej zostaliśmy w gabinecie sami. Nie zdążyliśmy się nawet spakować, gdy w drzwiach stanęli sejmowi strażnicy...

Gdy wracaliśmy do telewizji myślałem o tym, że mam o jednego wroga więcej. Nie niepokoiło mnie to jednak. Byłem chłodno świadomy faktu, że właśnie przekroczyłem Rubikon, ale uważałem, że po prostu staram się rzetelnie wykonywać swoją pracę, która często bywała mało przyjemna, zarówno dla mnie, jak i dla moich rozmówców. W tamtym czasie wierzyłem jeszcze w jej sens, a może nawet w misję.

Myślałem o tym, że udało mi się zaskoczyć mojego rozmówcę, ale – musiałem to przyznać – on także zaskoczył mnie. Nie spodziewał się takich pytań, a i ja nie spodziewałem się aż takiej reakcji. „Wrócę do tej rozmowy i następnym razem nie dam się tak spławić” – obiecałem sobie. Czy mogłem wtedy przypuszczać, że następnego razu nie będzie ?

Wojciech Sumliński
 
 
Magic71 
4


Pomógł: 1 raz
Dołączył: 27 Lut 2015
Posty: 226
Skąd: Polska
Wysłany: Nie 29 Maj, 2016   

O co chodzi z tym znakiem banita przy natipak1?
 
 
steell 
Mod



Pomógł: 20 razy
Wiek: 59
Dołączył: 23 Lip 2004
Posty: 7984
Skąd: Polska
Wysłany: Nie 29 Maj, 2016   

W nomenklaturze internetowej "zbanowany" na stałe.
_________________
Pierwszą ofiarą wojny jest prawda
Hiram Johnson
 
 
terve 
4


Pomógł: 1 raz
Dołączył: 21 Kwi 2010
Posty: 265
Skąd: suomi
Wysłany: Nie 29 Maj, 2016   

Jeżeli chodzi o niebezpieczne związki, to wydaje mi sie, że jest mało prawdopodobne , aby dziennikarz śledczy tak łatwo znajdował i wchodził w kontakty ze służbami, aby informator tak łatwo udzielał mu wiadomości co do sytuacji w firmie i szczegółów prowadzonych śledztw. Mało prawdopodobne, aby np zjawił się na komendzie , zameldował dyżurnemu z kim chce się widzieć i za chwilę komisarz udziela mu informacji ze śledztwa, które sie toczy, mimo tego, że widzą się pierwszy raz w zyciu i tylko maja podobno wspólnych znajomych. Tak głupich komisarzy to chyba nie ma, a autor nie wygląda na piękną brunetkę z tęgą głowa do napitków i wypchanym portfelem.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group