Strona Główna


<b><font color=blue>REGULAMIN</font></b> i FAQREGULAMIN i FAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  <b>Galeria</b>Galeria  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Cichutki jubileusz - 1000 dni IF
Opublikował Wiadomość
GrPol 
5



Pomógł: 1 raz
Wiek: 54
Dołączył: 01 Maj 2005
Posty: 542
Skąd: ZSD
Wysłany: Sob 17 Gru, 2005   Cichutki jubileusz - 1000 dni IF

Każdy rząd jest bilansowany już po 100 dniach od chwili zaprzysiężenia. Poniżej Irak 1000 od rozpoczęcia IF-u, okrągła "rocznica" jakoś tak przemilczana w mediach. Moim zdaniem warto rzucić okiem. A podaję za onet.pl

http://wiadomosci.onet.pl...8,kioskart.html

Cytat:
Irak: 1000 dni wojny

To najdziwniejsza wojna

Tysiąc dni temu, 20 marca 2003 roku wojska amerykańskie i brytyjskie rozpoczęły działania zbrojne, które po kilku tygodniach zakończyły się obaleniem Saddama Husajna.
Wszystko wydawało się łatwe. Prezydent George Bush obwieścił koniec wojny. Amerykańska misja została wykonana. Dopiero po kilku miesiącach Waszyngton i Londyn zdały sobie sprawę, że wojna jednak wcale się nie skończyła. W istocie był to dopiero jej początek. Z 18 tysięcy Amerykanów zabitych lub rannych w Iraku 94 proc. zginęło lub zostało rannych już po upadku Bagdadu.
Nie ma żadnych oznak, że obecne wybory do liczącego 275 miejsc parlamentu irackiego położą kres walkom. Po raz pierwszy głosują sunnici, jądro zbrojnej rebelii, ale o przerwaniu ognia nie ma mowy. Ulotka rozpowszechniana w Bagdadzie przez jedną z grup oporu zachęcała do głosowania, ostrzegając jednak: „Walki z niewiernymi i ich sojusznikami będą trwały”.
Wojna była tak dziwna, ponieważ USA rozpoczęły w 2003 roku ów konflikt po to, by zmienić Bliski Wschód, najbardziej niestabilny i niebezpieczny region świata. Zupełnie inaczej wyglądała pierwsza wojna w Zatoce w 1991 roku, kiedy głównym celem prezydenta Georga Busha seniora było przegnanie Saddama z Kuwejtu i przywrócenie status quo.

Różnic między tymi dwiema wojnami jest zresztą więcej. Bush senior włożył wiele wysiłku, by do walki z Irakiem stworzyć międzynarodową koalicję pod egidą ONZ. Jego syn wolał działać sam. Wojna z Irakiem była dla niego testem amerykańskiej potęgi politycznej i militarnej. USA miały walczyć w pojedynkę, jeśli nie liczyć dołączonej na doczepkę Wielkiej Brytanii. I same miały wygrać. Nie potrzebowały sojuszników ani z zagranicy, ani nawet w Iraku. Rebelianci otrzymali znaczącą, choć potajemną pomoc z zewnątrz, ale ruch oporu przeciwko amerykańskiej okupacji miał zawsze charakter rodzimy.

Rozczarowanie wśród Irakijczyków pojawiło się z chwilą zdobycia stolicy przez amerykańskich żołnierzy. Ze slumsów Bagdadu wyległa biedota i rozpoczęło się szaleństwo zniszczenia i grabieży. Ukradziono nawet wypchane zwierzęta z muzeum historii naturalnej.

Irakijczycy wiele spodziewali się po upadku Saddama. Wycierpieli 23 lata wojny i sankcji gospodarczych. Armia iracka po prostu rozeszła się do domów. Nikt nie chciał umierać za stary reżim. Wszyscy mieli nadzieję, że po raz pierwszy będą mogli skorzystać z owoców swych bogactw naturalnych, czyli ropy naftowej, i zaczną żyć jak Kuwejtczycy czy Saudyjczycy.

Ale Stany Zjednoczone zaprowadziły w Iraku reżim kolonialny. Irakijczyków zmarginalizowano, a ich opinie lekceważono. Wykształcone osoby z doktoratami, znające kilka języków musiały nagle słuchać poleceń młodych Amerykanów, których jedyne kwalifikacje polegały na dobrych kontaktach z Partią Republikańską. Rozwiązano armię i służbę bezpieczeństwa. Doprowadzono do wrzenia pięciomilionową społeczność sunnicką. Rozpoczęły się ataki na amerykańskie patrole i pojazdy. Na miejscach zasadzek zawsze widywałem młodych Irakijczyków, którzy tańczyli z radości wokół płonących samochodów.

W listopadzie 2004 roku wojna partyzancka trwała już na dobre. Licząca 140 tysięcy żołnierzy armia Stanów Zjednoczonych była zupełnie nieprzygotowana do tego rodzaju konfliktu. Pewnego razu widziałem, jak oddział amerykańskich artylerzystów przyjechał, by rozdzielić Irakijczyków bijących się w kolejce na stacji benzynowej. Amerykanie przywieźli ze sobą ogromne działo o zasięgu 30 km, bo nie mieli co z nim zrobić.

Oblicze Bagdadu zaczęło się zmieniać. Symbolem nowej władzy stały się betonowe mury, wznoszone dla ochrony przed zamachami bombowymi. Ściany przypominające ogromne grobowce otoczyły strefę kwater Amerykanów i Brytyjczyków w centrum irackiej stolicy.

Zamachowcy-samobójcy coraz bardziej dawali się we znaki. Nikt nie był bezpieczny. Siedziba ONZ została zamieniona w kupę gruzów, podobnie jak budynek Czerwonego Krzyża. Posterunki irackiej policji i stanowiska wojsk amerykańskich zostały pospiesznie ufortyfikowane. Bywało, że jednego dnia dochodziło do kilkunastu ataków. Później ich liczba zmalała, ale były lepiej przygotowane – jeden zamachowiec starał się przebić przez betonowy mur, a drugi w ślad za nim uderzał w budynek.

Ludzie w Bagdadzie i centrum Iraku żyją w ciągłym strachu przed zamachowcami, porywaczami, armią iracką i amerykańskimi żołnierzami. Drogi do stolicy atakują rebelianci i bandyci. Lepiej sytuowani Irakijczycy, w obawie, że ich dzieci mogą zostać porwane, uciekli do Jordanii, Syrii i Egiptu. Wobec ataków sunnickich Amerykanie coraz bardziej polegają na dwóch innych irackich społecznościach. Szyici stanowią 60 proc., a Kurdowie 20 proc. mieszkańców kraju. Niektórzy przywódcy iraccy świetnie zdają sobie sprawę z amerykańskich problemów: „Niech spróbują rządzić tym krajem bez nas, a zobaczą, jakie będą mieli kłopoty – powiedział jeden z przywódców kurdyjskich latem 2003 roku. – Wtedy przybiegną do nas po pomoc”.

Amerykanie przekonali się w zeszłym roku, że są w stanie ograniczyć powstanie sunnitów, ale nie potrafią go stłumić. W tym roku Irak powoli przechodzi pod panowanie sojuszu kurdyjsko-szyickiego, którego władzę zapewne potwierdzą wybory.

Irak to obecnie bardzo zróżnicowany kraj, jeśli chodzi o sytuację w poszczególnych regionach. Kurdystan kwitnie jak jeszcze nigdy w swych dziejach. Elementem pejzażu jego miast stały się dźwigi budowlane. W Bagdadzie nie widać, żeby coś się budowało. Bogatsze dzielnice często zamieszkane są jedynie przez uzbrojonych strażników. Ich mieszkańcy uciekli.

W sondażu przeprowadzonym przez BBC połowa ankietowanych uznała, że Irak potrzebuje silnego przywódcy, a jedynie 28 proc. opowiedziało się za demokracją. Ale błędem byłoby sądzić, że Irakijczycy zgodni są co do tego, kto ma być tym przywódcą. Sunnici chcieliby silnego człowieka, aby zrobił porządek z szyitami, a szyici takiego, który rozprawi się z sunnitami.

Irakijczycy cynicznie traktują kwestię przywództwa politycznego w ich kraju. Wyniki wyborów pokażą zapewne, że większość będzie kierować się względami etnicznymi lub religijnymi, jako szyici, sunnici lub Kurdowie. Irak zmienia się w konfederację.

Nie ma jeszcze oznak końca tej trwającej już tysiąc dni wojny. Każdego miesiąca do kostnic Bagdadu trafia blisko tysiąc ciał. Nowy Irak powstaje, ale jest skąpany we krwi.



I na dokładkę jeszcze jeden ciekawy artykuł na onet.pl, ale tylko fragment. Cały pod http://wiadomosci.onet.pl...7,kioskart.html

Cytat:

Nasza skaza narodowa


Polski rząd zainteresował się wreszcie iracką ropą

Mimo zapowiedzi rządu Marka Belki, że polscy żołnierze opuszczą Irak na początku 2006 r., niedawna wizyta nowego ministra obrony Radosława Sikorskiego w Bagdadzie zdaje się wskazywać na coś innego. Na razie Polska do misji w Iraku dopłaca. Czas to zmienić.
Według Polskiej Agencji Prasowej minister Sikorski zapowiedział, że polskie oddziały pozostaną w Iraku jeszcze przez bliżej nieokreślony czas. “Może to będą tygodnie, może miesiące, ale nie spoczniemy, dopóki nie pomożemy naszym irackim przyjaciołom w przejęciu pełnej odpowiedzialności za bezpieczeństwo w ich własnym kraju” – mówił Sikorski.
W kwietniu rząd Belki przyjął, że udział Polski w irackiej misji stabilizacyjnej powinien zakończyć się wraz z wygaśnięciem rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jednak kilka dni temu Rada Bezpieczeństwa przedłużyła do 31 grudnia 2006 r. mandat sił wielonarodowych, liczących dziś 180 tys. żołnierzy (w większości Amerykanów). Tym samym, teoretycznie, nawet w zgodzie z ustaleniami poprzedniego rządu, możliwe jest przedłużenie także polskiej tam obecności. Wypowiedzi polityków PiS-u i samego ministra obrony, który uważany jest za polityka opowiadającego się za bardzo ścisłym sojuszem militarnym z USA, wskazują, że jest to przesądzone, a Polska żołnierzy nie tylko nie wycofa, ale może nawet zwiększy ich liczbę.
Warto więc zadać po raz kolejny pytanie, które co jakiś czas powraca w polskiej debacie publicznej: jakie korzyści może osiągnąć Polska z dalszej obecności w Iraku, skoro – poza trudno wymierzalnym efektem propagandowym – dopłacamy do naszej misji w tym kraju?
Potencjał Bliskiego Wschodu
Wizje olbrzymich kontraktów na odbudowę Iraku nie spełniły się. Fatalna sytuacja w sferze bezpieczeństwa powoduje, że nawet w przypadku wygrania przetargu prawie żadna z firm zachodnich nie będzie go w stanie zrealizować, a już z pewnością nie bez ponoszenia olbrzymiego ryzyka i kosztów związanych z koniecznością zapewnienia ochrony pracownikom i samemu projektowi.
_________________
Każdy dzień rozpoczynam od szklanki uśmiechu z miodem
"Jeżeli to prawda, że pesymista to po prostu dobrze poinformowany optymista, to ja błogosławię swoje permanentne niedoinformowanie"
 
 
~~Ad~~ 
Banita
Już rezerwa...


Pomógł: 14 razy
Wiek: 58
Dołączył: 20 Cze 2004
Posty: 7297
Skąd: Teraz: Roztocze.
Wysłany: Nie 18 Gru, 2005   

Moim zdaniem udział Polski w amerykańskich rozgrywkach w Iraku od początku był bezsensowny, ale skoro popełniło się błąd , to trzeba teraz znaleźć tzw. honorowe rozwiązanie problemu.
Nie możemy jako państwo uciekać od odpowiedzialności jaką przyjęliśmy na siebie wchodząc do tego państwa z tzw. misją stabilizacyjną.
Trzeba teraz w porozumieniu z USA i innymi sojusznikami ustalić plan wycofania naszych żołnierzy oraz w końcu "ugrać" coś dla nas.
:gent:
_________________

„…Nic nie poradzę, że nie lubię faryzeuszy, obłudników, kameleonów, kurew, karierowiczów, itp..."


"Jeśli chcesz zachowywać się moralnie to najgorszym miejscem by szukać rad jest religia..."
 
 
agnieszka 
6



Pomogła: 3 razy
Dołączyła: 09 Wrz 2004
Posty: 1527
Skąd: z nienacka
Wysłany: Nie 18 Gru, 2005   

Tu jest lepszy dzisiejszy artykuł w interii:


Cytat:
Meller z wizytą w USA

Minister spraw zagranicznych przybywa dzisiaj do stolicy USA z dwudniową wizytą

Wizy dla Polaków i dalszy udział polskich wojsk w operacji w Iraku - na takie m.in. tematy będzie rozmawiał w USA Stefan Meller.

Minister spraw zagranicznych przybywa dzisiaj do stolicy Stanów Zjednoczonych z dwudniową wizytą. W poniedziałek ma się spotkać z sekretarz stanu Condoleezzą Rice i jej zastępcą Robertem Zoellickiem.

Jak informują dyplomaci, szef MSZ będzie rozmawiał o stosunkach polsko-amerykańskich, dalszym udziale polskich wojsk w międzynarodowej operacji w Iraku i współpracy w rozwiązywaniu problemów europejskich w kontekście stosunków z Rosją, Ukrainą i Białorusią.

W rozmowach z przedstawicielami administracji USA minister Meller poruszy też kwestię wiz amerykańskich dla Polaków, na których zniesienie strona polska bezskutecznie nalega od kilku lat.

Polscy dyplomaci starali się obniżyć poprzeczkę oczekiwań przed wizytą. "Minister przyjeżdża nie po to, by coś konkretnego załatwić, tylko przygotować grunt pod dobre stosunki" - można było od nich usłyszeć przed jego przybyciem.

Meller przybywa jako drugi członek nowego rządu, po ministrze obrony narodowej Radosławie Sikorskim, który był w Waszyngtonie na początku grudnia.

Wizyty Sikorskiego i Mellera stworzą przesłanki do decyzji o dalszym losie polskiego kontyngentu wojskowego w Iraku, którą -jak zapowiedziano - rząd RP podejmie do końca grudnia.

Szef MON przedstawił w USA listę polskich postulatów pod adresem USA, dotyczących głównie długofalowej pomocy amerykańskiej na modernizację polskich wojsk. Nie powiedział jednak, że od pomocy tej zależy dalszy udział Polski w operacji irackiej.

Zapytany, czy można liczyć na rychłe zwiększenie pomocy wojskowej USA, zastrzegający sobie anonimowość dyplomata odpowiedział: "Mam nadzieje, że coś tu się uda osiągnąć, ale to może potrwać".

Dał jednocześnie do zrozumienia, że Polska ma teraz dużo mniejszą siłę przetargową w rozmowach z USA niż parę lat temu, głównie z powodu poprawy stosunków Waszyngtonu z Unią Europejską.

- Oznacza to, niestety, że zmieniają się priorytety Ameryki. Najważniejsze są teraz dla niej stosunki z Francją, Niemcami i Wielka Brytanią. Tylko duże kraje Unii mają wiele do zaoferowania USA - powiedział.

Dodał też, że Polska "nie ma wielkiego pola manewru" w negocjacjach o dalszy udział wojsk w Iraku. - Amerykanom bowiem mniej obecnie zależy na pomocy w Iraku; mają raczej problemy w kraju z poparciem dla wojny - powiedział.


W czasie swej wizyty minister Meller będzie także rozmawiał z doradcą prezydenta Busha ds.bezpieczeństwa narodowego Stephenem Hadley'em i odbędzie spotkania w Kongresie z republikańskimi senatorami Chuckiem Hagelem i Richardem Lugarem.

Udzieli też wywiadów dziennikom "Washington Post" i "Wall Street Journal" oraz telewizji publicznej PBS. Program wizyty uzupełni kolacja z ekspertami z waszyngtońskich instytutów analitycznych.

Minister spotka się poza tym z byłym doradcą prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego Zbigniewem Brzezińskim.

(PAP/INTERIA.PL)


Więc jak zwykle okaze sie, że wystrychnieto nas na dudaka i wcale tak bardzo nie jestesmy potrzebni USA, jak nam sie to wydaje. Oni wola i zawsze woleli Niemcy, Francje.
http://fakty.interia.pl/news?inf=697297


Pozdrawiam
_________________
Prezydent jest w stanie zrobić cię generałem, ale tylko łączność może uczynić cię dowódcą. Gen. Le May
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group