Strona Główna


<b><font color=blue>REGULAMIN</font></b> i FAQREGULAMIN i FAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  <b>Galeria</b>Galeria  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: bond
Wto 28 Lis, 2017
Z fantazją i do upadłego. Jak bawili się oficerowie w II RP?
Opublikował Wiadomość
szeryf3 
7
Już rezerwa.



Pomógł: 4 razy
Dołączył: 08 Lis 2004
Posty: 2175
Skąd: Polska
Wysłany: Pon 27 Lis, 2017   Z fantazją i do upadłego. Jak bawili się oficerowie w II RP?

newsweek.pl
http://www.newsweek.pl/wi...,84190,1,1.html
Cytat:
Z fantazją i do upadłego. Jak bawili się oficerowie w II RP?

Po marmurowych schodach wysłanych czerwonym chodnikiem wchodziła bułana klacz z białą grzywą, na kopytach miała czarne kalosze, aby się nie ślizgać na posadzce – parkiecie” – wspominała Renata Staniszewska kulminacyjny punkt balu urządzonego przez 14. Pułk Ułanów Jazłowieckich z okazji urodzin prezydenta Ignacego Mościckiego.

Po marmurowych schodach wysłanych czerwonym chodnikiem wchodziła bułana klacz z białą grzywą, na kopytach miała czarne kalosze, aby się nie ślizgać na posadzce – parkiecie” – wspominała Renata Staniszewska kulminacyjny punkt balu urządzonego przez 14. Pułk Ułanów Jazłowieckich z okazji urodzin prezydenta Ignacego Mościckiego. Klacz o imieniu Grażyna wprowadzono do sali balowej hotelu George we Lwowie po to, by na jej grzbiecie dowieźć paniom bukieciki kwiatów do kotyliona. Zabawa przedwojennych oficerów musiała mieć rozmach i styl.

Rozrywka honorowa

„Pojedynek zabijał często monotonię życia w garnizonie. Był to darmowy spektakl i temat wielu rozmów towarzyskich” – pisze w książce „Życie codzienne oficerów Drugiej Rzeczypospolitej” prof. Franciszek Kusiak. Mimo że zaraz po odzyskaniu niepodległości pojedynków zakazano pod groźbą więzienia, oficerowie strzelali do siebie na potęgę. „Zawsze stosowano gładkolufowe, ciężkie pistolety pojedynkowe, których co najmniej jedna para znajdowała się w każdym pułku” – relacjonuje Piotr Jaźwiński, autor książki „Oficerowie i dżentelmeni”. Sięgano po nie, gdy tylko zdarzyła się sytuacja naruszająca „godność osobistą, godność munduru lub godność rodziny”. Najczęściej po spożyciu sporej ilości alkoholu, zgodnie z zasadą gen. Władysława Wejtki, że poczucie honoru „budzi się dopiero po trzeciej flaszce wódki przy akompaniamencie obelg, bijatyki i strzelania”.

Gdy dochodziło do kłótni oficerów, świadkowie z radością czekali na pojedynek. Tak jak w wypadku dwóch przyjaciół z 27. Pułku Ułanów, którzy gdy wytrzeźwieli, chcieli się pogodzić. Reszta kadry uznała, że stracą honor. „Pod tą moralną presją podchorąży istotnie odmówił pogodzenia się na propozycję porucznika Marcinkiewicza” – wspominał gen. Fryderyk Mally. „Drżącą ręką oddał podchorąży swój strzał, który ugodził śmiertelnie w serce porucznika Marcinkiewicza” – dodaje. W 1928 r. w 4. Pułku Lotniczym w Toruniu kadra oficerska tak bardzo dążyła do pojedynku, że nie wyraziła zgody na polubowne załatwienie sporu, a dowódca wysłał samolot do Warszawy, by sprowadzić przepisowe pistolety. Ku rozczarowaniu wszystkich obaj oficerowie strzelali, lecz uparcie nie chcieli trafić.
Sprawami dotyczącymi naruszenia godności kadry miał się zajmować Oficerski Sąd Honorowy, by zapobiegać przelewaniu krwi. W praktyce odmawiał wymierzania kar za pojedynki, za to wnioskował o usunięcie osoby z wojska, gdy ta uchyliła się od obrony honoru wedle zaleceń kodeksu spisanego przez kpt. Władysława Boziewicza. Nic dziwnego, że zdarzało się nawet 400 pojedynków rocznie. Wedle wyliczeń prof. Kusiaka ok. 40 proc. z nich kończyło się wymianą niecelnych strzałów, po czym podawano sobie ręce na zgodę, ok. 35 proc. przynosiło uczestnikom lekkie rany, zaś w 25 proc. starć przegrywający zostawał kaleką lub ginął.

Ofiar śmiertelnych mogłoby być więcej, gdyby nie humanitarna działalność płk. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. Wprawdzie pojedynkował się on namiętnie i – co było rzadkością – uwielbiał walczyć na szable, lecz przeciwnikom wielkiej krzywdy nie czynił. W pojedynku na szable ograniczał się do pozostawienia szramy na twarzy pokonanego. Podczas strzelania używał tak spreparowanych pistoletów, by nie można było z nich nikogo trafić. Kiedy udostępniał innym oficerom na honorowe starcie ujeżdżalnię 1. Pułku Szwoleżerów, dbał, aby reguły walki uniemożliwiały zrobienie sobie nieodwracalnej krzywdy. Umiał też unikać konieczności wyzwania na pojedynek swego pryncypała. Gdy w 1934 r. spóźnił się na pogrzeb króla Jugosławii Aleksandra, podczas którego miał reprezentować Polskę, po powrocie do kraju stawił się u Józefa Piłsudskiego odziany w smoking. Widząc ulubieńca nie w mundurze (choć niedawno awansował go na generała), marszałek zapytał nie o pogrzeb, lecz o strój. Wieniawa odparł, że ciężko przewinił i powinien dostać po pysku, dlatego przybył jako cywil. „Polski generał nie może dostać po mordzie w mundurze!” – zakończył, wiedząc, że musiałby żądać od przełożonego satysfakcji, a zgodnie z kodeksem Boziewicza „wszyscy ludzie honorowi są sobie równi i niedopuszczalna jest odmowa dania satysfakcji”. Rozbawiony fortelem Piłsudski zaniechał rękoczynu.
Nie wszyscy oficerowie wykazywali się takim polotem. „Lolek Pruszkowski, uderzony w twarz przez niejakiego Bilażewskiego, zastrzelił go na miejscu w kawiarni i wcale nie był karany” – wspominał szef sztabu 10. Brygady Kawalerii, gen. Franciszek Skibiński. Sąd wojskowy uniewinnił zabójcę, uznając jego zachowanie za obronę honoru. „Oficerowie żartowali, że z Boziewiczem w ręku mogliby wystrzelać pół świata” – opisuje prof. Kusiak.

Szasery, lakiery i w tany

Kadra oficerska nie wystrzelała się nawzajem chyba jedynie dzięki hucznym zabawom. Skutecznie zabijały nudę i poz-walały rozładować emocje. „A więc bal u nas w kasynie i bal na Czerwony Krzyż, i na Biały Krzyż, i kupiecki, i masa różnych tzw. dobroczynnych. Szasery, lakiery, srebrny pas, srebrne rapcie, białe rękawiczki i w tany” – wspominał codzienny trud Sławomir Lindner, oficer 55. Pułku Piechoty.
Liczba imprez, w jakich musiał wraz z kolegami brać udział, wyglądała imponująco. Jedynie w czasie karnawału kasyno garnizonowe w Warszawie organizowało 13 balów. Odbywały się nie tylko w każdą sobotę, lecz także w środy, czwartki, a nawet w niedziele. Do tego jeszcze ministrowie, przemysłowcy i ziemianie nie wyobrażali sobie, by na bankietach mogło zabraknąć mundurowych. Zwłaszcza że cieszyli się zasłużoną sławą najlepszych tancerzy. Nieraz bywało, że przemęczeni oficerowie nie mieli już ochoty się bawić, ale wówczas dyscyplinowali ich dowódcy, gdyż rejteradę poczytywano za plamę na honorze. Dowódca 3. Pułku Szwoleżerów, płk Zdzisław Kwiatkowski, w maju 1932 roku wysłał na sześć dni do karceru por. Dionizego Michelisa, który samowolnie wyszedł z balu, a kiedy brakowało oficerów, panie uznawały imprezę za nieudaną. „Starosta powiatu konińskiego w piśmie do władz centralnych żalił się, że bal Czerwonego Krzyża, którego prezeską była jego żona, nie udał się, ponieważ został przez oficerów zbojkotowany” – opisuje prof. Kusiak. Panie szalały za wojskowymi, którzy przychodzili w mundurach galowych. Jednak jeszcze więcej znaczyło to, jak odnosili się do dam.

GRZEGORZ CYDZIK
oficer 13. Pułku Ułanów Wileńskich
„W naszym pułku obowiązywała twardo przestrzegana zasada: do godziny 24 porucznicy i podporucznicy tańczyli tylko ze starszymi paniami. Dopiero po północy młodzież oficerska miała czas, aby emablować młodsze”.
„W naszym pułku obowiązywała twardo przestrzegana zasada: do godziny 24 porucznicy i podporucznicy tańczyli tylko ze starszymi paniami. Dopiero po północy młodzież oficerska miała czas, aby emablować młodsze” – wspominał Grzegorz Cydzik, oficer 13. Pułku Ułanów Wileńskich. „Starsze panie z natury rzeczy nieliczące już na to, że jeszcze mogą się dobrze bawić, tańczyły jak za dawnych młodych lat, a po powrocie do domu z najgłębszym przejęciem opowiadały o świetności balu ułanów wileńskich” – wyjaśniał Cydzik. Tańce ze starszymi paniami oficerowie nazywali przesuwaniem szafy.

Gdy bal wydawano w pułkowym kasynie, przygotowywano się jak do bitwy. Typowy karnet balowy oficerów 63. Pułku Piechoty z 1924 roku zapowiadał tańce: polonez, boston, shimmy, one step, walc, tango, mazur, i to tylko do przerwy. Potem planowano m.in.: oberka, białego walca, krakowiaka itd. Każdy taniec oficerowie mieli wykonać perfekcyjnie i z pełnym poświęceniem, jak gen. Olgierd Pożerski. „Na balu w Leśnej został wybrany przez damę do mazura, którego świetnie tańczył. Panowie tańczyli w kółeczko, a dama, w środeczku, miała w ręku kieliszek szampana, który wręczyła wybranemu. Generał wypił szampana na klęczkach i więcej już nie wstał. Serduszko” – wspominał Lindner. Oficjalnie generał zmarł podczas manewrów wojskowych na poligonie w Leśnej.

Na szczęście ofiary śmiertelne na balach zdarzały się rzadko. Znany z celnego oka mjr Jerzy Grobnicki z 1. Pułku Szwoleżerów podczas balu zauważył, że małżonka zbyt namiętnie tańczy z płk. Stanisławem Skotnickim, sięgnął po broń i łaskawie odstrzelił żonie jedynie obcas od pantofelka.

„Mjr Jerzy Grobnicki z 1. Pułku Szwoleżerów podczas balu zauważył, że małżonka zbyt namiętnie tańczy z płk. Stanisławem Skotnickim, sięgnął po broń i łaskawie odstrzelił żonie jedynie obcas od pantofelka”.

Czas między balami a pojedynkami trzeba było jakoś wypełnić. Oficerowie mogli się dokształcać, doskonalić w sztuce wojennej czy też zajmować podkomendnymi. Takie zajęcia były jednak zbyt przyziemne. Na wieść, że płk Wieniawa-Długoszowski wjechał konno do sławnego lokalu Adria (prawdopodobnie to plotka), wielu pragnęło dotrzymać mu kroku. W Garwolinie pewien porucznik założył się z miejscowym ziemianinem, że przejedzie w środku dnia nago na koniu przez miasteczko. Dokonał tego, lecz przełożeni zamiast nagrodzić, wysłali go do karceru, a potem karnie przenieśli na Kresy Wschodnie. To nie zniechęciło innych. Porucznik Jarosław Suchorski zawitał do dworku rodziców właśnie poznanej panny, którą chciał zaprosić na przejażdżkę, i zastał zamkniętą bramę. „Nacisnąłem mojego »Fanatyka« – skoczyłem, luzak [koń bez jeźdźca – przyp. aut.] za mną. Ani się spostrzegłem, jak oba nasze konie wgalopowały w gazon kwiatów, a nagle osadzone dokończyły dzieła zniszczenia” – wspominał.

Kawalerzysta kontra lotnik

Jednak kawalerzysta z fantazją nie miał szans konkurować z pilotem. Por. Wacław Borzęcki uwielbiał w wolnych chwilach pożyczać służbowy samolot i lądować obok ziemiańskich dworów, aby odwiedzać damy. Jedna z ukochanych, gdy pilot nie chciał pojąć jej za żonę, poszła nawet do klasztoru, skąd Borzęcki ją uprowadził – oczywiście samolotem. Kiedy zginął w katastrofie, na pogrzeb przybyło kilkanaście narzeczonych. Mniej wyszukaną fantazją mógł się pochwalić pilot z Morskiego Dywizjonu Lotniczego Józef Rudzki. Dla zabicia nudy latał hydroplanem wzdłuż helskiej plaży tuż nad piaskiem i zapędzał wczasowiczów do zimnej wody. W czasie takiego przelotu zagonił do Bałtyku samego dowódcę 16. Dywizji Piechoty, gen. Kazimierza Sawickiego, za co rozbawiony wiceadmirał Józef Unrug ukarał pilota trzema dniami aresztu domowego.

„Od kiedy Polska jest już Polską, możemy teraz tylko manifestować radość z odzyskanego śmietnika” – zapisał na początku lat 20. w powieści „Generał Barcz” legionista i oficer Juliusz Kaden-Bandrowski. Ciekawe, czy zakładał, że jego koledzy będą radość okazywać aż tak intensywnie.

Tekst ukazał się po raz pierwszy w 2011 r.
Data publikacji: 27.11.2017, 08:20 Ostatnia aktualizacja: 27.11.2017, 15:23

Jak się bawić to się bawić.
Teraz to do mundurowych zajrzała nuda. Kogoś z kolegów z młodszą wysługą wyciągnąć na zabawę to jest trudno bo to ... lub to ...
_________________
Nieraz android przekłamuje moje myśli.
https://www.youtube.com/watch?v=npNh89kaY6I
 
 
Riczard 
6
Riczard



Pomógł: 8 razy
Dołączył: 04 Wrz 2011
Posty: 1821
Skąd: JW ****
Wysłany: Pon 27 Lis, 2017   

Mieli rozmach s.. :-o
_________________
U-3®
WSZYSCY POLACY TO JEDNA RODZINA!
:polska:
 
 
Brzytwa 
6



Pomógł: 10 razy
Wiek: 44
Dołączył: 19 Lip 2014
Posty: 1734
Skąd: z kątowni
Wysłany: Pon 27 Lis, 2017   

Bawili się przednio, jednak w 1939 r. wielu z tych najbardziej znanych bawidamków nie błysnęło niczym. W boju - zera. Płk Wieniawa, gen. Fabrycy, gen. Dąb-Biernacki, gen. Rommel itd. Jeździli koniami po knajpach i cóż z tego? Blitzkrieg zweryfikował ich bezlitośnie.

Cytat:
Sławomir Lindner, oficer 55. Pułku Piechoty.


Czyż to nie ten sam, który helskich rezerwistów podczas obrony poczęstował bezmyślnie wódką do kolacji, wywołując bunt? :lol:
_________________
....
 
 
Wojciech Łabuć 
6
Leperchaun


Pomógł: 3 razy
Wiek: 48
Dołączył: 11 Sie 2015
Posty: 1699
Skąd: Kraina Deszczowców
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Brzytwa byłbym ostrożny z ocenami generałów kampanii wrześniowej. To co do niedawna pokutowało jako prawda o polskich generałach nie do końca pokrywa się z faktami i ówczesnymi realiami. Gen. Juliusz Rómmel był jednym z najlepszych dowódców pierwszych dni kampanii wrześniowej. A oceniając gen. Fabrycego warto byłoby choć zastanowić się nad tym czym dysponował i kiedy jego armia w sumie organizowała się. Niestety w Polsce nadal popularna jest metoda oceniania naszych dowódców opracowana za PRLu, gdzie z przyczyn politycznych "zapomniano" o tym jaki był plan obrony II RP i jakie były jego założenia. Nie wypadało oceniać prawidłowo ponieważ wyszłoby, że polski plan obrony przed Niemcami posypał się po ataku Sowietów 17 września. Polecam artykuł w "Wojsko i Technika - Historia" nr 5/2016. Nasi dowódcy wcale nie aż tak źle dowodzili jednak to co zrobili do 17 wrzesnia straciło sens po tym dniu jako, że plan obrony II RP przestał w tym momencie istnieć i założenia według których prowadzono działania przestały być realne. My wiemy o 17 września, oni tego nie wiedzieli przed tym dniem. Do 17 września działali z założeniem, że za plecami mają jeszcze setki kilometrów terytorium Rzeczypospolitej. Celem nie było powstrzymanie Niemców, nie ich rozbicie bo to było niemożliwe. Celem było opóźnianie, zachowanie jak największego potencjału licząc na pomoc od aliantów. Z tym ostatnim prawdopodobnie przeliczonoby się, bo sytuacja wcale nie była na zachodzie taka prosta jak to nas uczono kiedyś w szkole. Armie nie są gotowe do przemieszczania się i prowadzenia działań bojowych z dnia na dzień. I za mało prawdopodobne uznaję, aby zachodni alianci byli w stanie przeprowadzić jakiekolwiek poważniejsze działania w zakładanych wcześniej terminach. Niemniej pomoc dla nas zaczynała już iść. Armia niemiecka i jej dowódcy wcale nie była aż tak skuteczna jak nam się wmawiało, to jeszcze nie był ten zaprawiony w bojach i zreorganizowany po doświadczeniach wrześnowych Wehrmacht. Logistyka u Niemców zaczynała kuleć a to się mogło tylko pogorszyć na wschodnich terenach II RP. Czas też działał na ich niekorzyść. Tylko, że po 17 września to już było tylko gdybanie i zaczynają się rozmowy o historii alternatywnej. Niemniej negatywne ocenianie dowódców za działanie skuteczne i zgodne z planem, który do 17 września wcale nie był bezsensowny jest niesprawiedliwe. Oni mieli dużo bardziej ograniczoną wiedzę niż my, mieli wyznaczone zadania i wykonywali je. Łatwo jest obecnie napisać, że mogli działać agresywniej lub wspomóc sąsiednią armię ale to nie działa tak. Oczywiście popełniali błedy, byli źli dowódcy jednak szczerze to nie było tak źle jak to nam wmawiano za PRLu. Wtedy oceniono naszą generalicję tak a nie inaczej bo jak mieliby wytłumaczyć, że atakiem ze wschodu sowieci odebrali nam 2/3 terytorium, na jakim planowano opóźnianie pochodu armii niemieckiej? W warunkach terenowych znacznie niekorzystniejszych dla atakującego? Niekoniecznie zmieniłoby to rezultat, prawdopodobnie nie zmieniło, jednak działania wielu polskich dowódców nabrałoby znaczenia i zamiast o tchórzstwie mówilibysmy o skutecznym wykorzystaniu głebi strategicznej. Plan obronny był taki a nie inny. Czy jeśli dowódca wykonywał ów plan dobrze a później niespodziewane okoliczności sprawiły, że działania tego dowódcy przestały mieć znaczenie oznacza, że to był zły dowódca? Czy miał być wróżką, działać wbrew wyższemu dowództwu i zdobywać punkty w przyszłych podręcznikach historii? Dla mnie kampania wrześniowa to dramatyczny przykład tego, że potrafiliśmy stawić większy opór niż ktokolwiek się spodziewał. Tak nasi żołnierze jak i dowódcy w większości zrobili więcej niż mozna było od nich oczekiwać. Niestety rozwój wydarzeń spowodował, że nie mieliśmy żadnych szans. Czy można byłoby być lepiej przygotowanym i zrobić coś lepiej? Oczywiście. jednak nie dajmy się ponosić dawnej propagandzie i mocno upolitycznionemu ocenianu tych czasów. Niestety jest to dośc zakorzenione podobnie jak mit o tchórzostwie Francuzów w 1940 roku. Gdyby tylko dzielni Sowieci bronili się tak skutecznie w 1941 roku jak Francuzi w 1940 roku... Niestety pewnych mitów chyba nigdy się nie wykorzeni. Dla mnie byłoby to znacznie bardziej sensowne niż niejako na siłe kreowanie bohaterów z niektórych "żołnierzy wyklętych". Rozliczmy się z września 1939 roku, przestańmy trzymac się tego co nam narzucono w interpretacji tego co się wówczas wydarzyło. Z jak najmniejszym "warsztatem" politycznym a jak największym historycznym. To jedno z największych zaszłości postsowieckich, której w sumie nawet nie ruszono dotychczas.
 
 
michqq 
Guru


Pomógł: 28 razy
Wiek: 48
Dołączył: 16 Lip 2010
Posty: 11549
Skąd: -)
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Wojciech Łabuć napisał/a:
z przyczyn politycznych "zapomniano" o tym jaki był plan obrony II RP i jakie były jego założenia


Coś jednak udowodniono praktycznie.
Jakiebys przyczyny polityczne nie podnosił, to jednak wojskjo polskie okazało się być bardzo kiepskie.
:gent:

Cytat:
Nie wypadało oceniać prawidłowo ponieważ wyszłoby, że polski plan obrony przed Niemcami posypał się po ataku Sowietów 17 września.


Niewiele wiesz o przebiegu kampanii wrześniowej.
Poczytałbyś źródła, przykładowo wspomnienia pisane przez uczestników.
:gent:

[ Dodano: Wto 28 Lis, 2017 ]
Cytat:

Udział IV baonu fortecznego 20 p. p. W boju pod
Kolbuszową w dniu 9.IX.1939 r.
(wspomnienia dowódcy)

3 września
Wieczorem tego dnia po nieudanym organizowaniu Szkoły Podchorążych 6 D.P. (nikt bowiem
do tej szkoły nie zgłosił się), a której to szkoły zgodnie z rozkazem ob. miałem być
komendantem, zostałem przydzielony do zapasowego batalionu 20 p. p., organizującego się w
koszarach 20 p. p. W Krakowie.

4 września
W tym dniu w godzinach rannych zameldowałem się u dowódcy baonu kpt. rez. Batko Dowódca baonu zadowolony z mojego zgłoszenia się, byłem w tym baonie jedynym oficerem
służby czynnej, powierzył mi pełnienie obowiązków adiutanta baonu. Od dowódcy dowidziałem
się, że baon ma wejść w skład grupy obrony Krakowa. Około godz. 8:00 d-ca baonu otrzymał
rozkaz bodajże od płk Gwelesiani, natychmiastowego wymarszu drogą przez Tarnów do
Rzeszowa.
W chwili otrzymania rozkazu skład baonu był następujący: trzy kompanie strzeleckie po
ok. 160 ludzi i kompania c.k.m. 62 ludzi. Kompanie dowodzone były przez oficerów rezerwy – 1
kom.ppor. rez. Balcer, 2 komp. - ppor.rez. Sanicki, 3 komp. - ppor. Janicki komp c.k.m. - por.rez.
Rożanowicz. Plutonami dowodzili oficerowie i podoficerowie w stopniach kapral, plutonowy.
Uzbrojenie baonu – karabiny ręczne, 3 ckm bez budek po 3 jed. Amunicji do kb, po trzy taśmy
amunicji do ckm i po jednym granacie na strzelca.
Baon nie posiadał kuchni ani też jakiegokolwiek taboru, posiadał jedynie motocykl “Sokół” z
przyczepą. Przed rozpoczęciem marszu baon zaopatrzył się w cztery dwukonne podwody, na
które załadował c.k.m. Po trzy na jedną, a na czwartą podwodę załadowaliśmy konserwy i
suchary, które zostały zabrane z magazynu żywności 20 pp.
Przed wymarszem każdy żołnierz pobrał z magazynu żywnościowego po jednej konserwie i
jednej paczce sucharów, które miał zachować jako żelazną porcję. W sumie baon miał
wyżywienie na trzy dni. Około godz. 10:00 rozpoczął nakazany marsz.
Po dojściu do Wieliczki, skierował się na boczną drogę północną, równoległą do głównej szosy
przez Grodkowiec, Stanisławowiec, Proszówki, gdzie przekroczył rzekę Rebę, by w późnych
godzinach wieczornych osiągnąć Bochnię.
Baon zatrzymał się na postój nocny na jej wschodnich przedmieściach. W Grodkowicach
dowódca baonu wyjechał motocyklem do Bochni celem zorganizowania kolacji dla baonu.
Więcej go nie oglądaliśmy, kolacji nie było.

5 września
Tego dnia rano na zbiórce baonu ogłosiłem się “samozwańczym” jego dowódcą, a na adiutanta
powołałem ppor. Warchałowskiego.
Od godz. 5 baon kontynuował marsz szosą na Tarnów około godz. 7:00 kolumnę baonu
wyprzedza sztab G.O. “Bielsko” gen. Boruty – Spiechowicza. Generał, po przyjęciu ode mnie
meldunku o zadaniu baonu, przekazał mi wykonanie następującego zadania :
szosą Bochnia – Tarnów maszeruje kolumna artylerii – od południa istnieje możliwość
zagrożenia broni panc. nieprzyjaciela – ubezpieczyć przejście kolumny artylerii, obsadzając
wzgórza na południe od szosy okrakiem na drodze Zakliczyn – Wojnicz. We wczesnych
godzinach popołudniowych baon zostanie zluzowany przez baon strzelców podhalańskich.
Zadania wykonałem. Około godz. 14:00 przekazałem strzeżony odcinek baonowi p.sp. Po
otrzymaniu wiadomości od majora, jego dowódcy, że kontynuowanie marszu szosą na Tarnów
jest niebezpieczne, przeprowadziłem baon na północ Wodnicz – Bogumiłowiec –
Wierzchosłowice do wideł rzeki Dunajec – Biała, przeprawiając się przez Dunajec poniżej ujścia
Białej do Dunajca. Przeprawę przez Dunajec umożliwił mi dowódca obrony Dunajca, w którego
dyspozycji był prom. Przeprawa została zakończona ok. Godz. 17:00.
po przeprawieniu się przez Dunajec baon został podporządkowany dowódcy obrony Dunajca.
Otrzymuje zadanie obrony Dunajca na południowym skrzydle Oddziału, organizującego już
obronę do wysokości ujścia rzeki Białej z równoczesnym zadaniem obrony skrzydła od południa
z kierunku Mościce.
Ugrupowanie baonu w obronie Dunajca i skrzydła było następujące: 1 komp. plus 2 c.k.m.
Obrona Dunajca do ujścia rzeki Biała, 2 komp. plus 4 c.k.m. Obrona skrzydła z kierunkiem na
Mościce, 3 komp. Plus 3 c.k.m. w odwodzie za kompanią 2-gą z zadaniem zorganizowania
obrony również z kierunku wschodniego. Około godz. 19-ej kompanie zajęły wyznaczone
stanowiska, przygotowując się do obrony.

6 września
Baon umacnia stanowiska obronne. Żołnierze jakkolwiek zajęci budową dołów strzeleckich
mogli odpocząć po trudach odbytego w ciągu dwóch poprzednich dni około 100 kilometrów
marszu. Dzięki temu postojowi, mogłem zorganizować baonowi obiad, rekwirując w okolicznych
wioskach świnie, ziemniaki, przygotowując ciepłą strawę w domach wiejskich. Do spożycia
obiadu żołnierze dochodzili plutonami na zmianę z każdej kompanii.
Wysłane patrole na Tarnów meldowały o dużych ruchach naszych wojsk w kierunku wschodnim.
W ciągu dnia obserwowaliśmy dość dużą aktywność lotnictwa rozpoznającego nieprzyjaciela.
Tak zastała nas noc z 6 na 7 września.

7 września
Około godz. 5:00 dowódca plutonu sąsiadującego z północnym baonem obrony melduje mi, że
sąsiedzi opuścili Dunajec wycofując się na wschód. Dowódca baonu wycofującego się nie
zawiadomił mnie o decyzji wycofania się, pozostawiając mnie swemu losowi.
Dałem rozkaz przygotowania się baonu do marszu. W oczekiwaniu na patrol, który około godz.
4:00 wyruszył na rozpoznanie w kierunku Tarnowa, analizowałem, jaki wybrać kierunek marszu.
Były do wyboru dwa kierunki – 1. Tarnów – Dębica i 2. Lisia Góra – Radomyśl Wielki. Po
meldunku dowódcy patrolu powracającego z Tarnowa, który donosił o bardzo dużych ruchach
wojsk i uciekinierów szosą na Dębice, chcąc uniknąć tłoku na szosie Tarnów – Dębica,
obawiając się działań lotnictwa nieprzyjacielskiego wybrałem kierunek Lisia Góra – Radomyśl
Wielki. Około godz. 11 baon dochodził do lasu na wschód m. Wesoła. W lesie tym zatrzymuje
baon na postój. Aktywność lotnictwa zwiadowczego nieprzyjaciela duża, ludzie zmęczeni, coraz
więcej maruderów. W późnych godzinach popołudniowych baon dochodzi do Radomyśla. Przed
miastem spotykam oficera sztabu GDP (bodajże był to kpt. Mizerski), który informuje mnie o
położeniu dywizji, wieczorem baon dochodzi do m. Piątkowiec.

8 września
około godziny 6:00 baon kontynuuje marsz na Mielec. Kiedy czoło wychodziło z lasu m.
Piątkowiec, baon został zaatakowany bronią pokładową trzech samolotów nieprzyjaciela,
nadlatujących od strony Mielca. Samoloty te zostały ostrzelane ogniem zbiorowym 3-ej kompanii
maszerującej w straży przedniej. Dowódca kompanii twierdził, że jeden samolot został
uszkodzony, bo zmienił kierunek lotu z zachodniego na południowy, obniżając znacznie
wysokość. W wyniku lotu 1 żołnierz został zabity, dałem polecenie pochowania go w lesie
Piątkowiec, rozkazałem zabranie znaczka tożsamości. Wtedy dopiero zorientowałem się, że nikt
z żołnierzy nie posiada znaczków tożsamości. Nazwisko poległego zostało odnotowane przez
adiutanta baonu.
Baon przeszedł Wisłokę mostem pod Mielcem, po czym zatrzymał się na południowym jego
krańcach. Mielec był zatłoczony różnymi oddziałami wojskowymi, przeważnie maruderami i
uciekinierami.
Postój w Mielcu zarządziłem w dwu powodów: po pierwsze w celu odszukania sztabu GDP i po
drugie by otrzymać polecenia ze sztabu lub samemu wybrać kierunek dalszego marszu. W celu
odszukania sztabu dywizji wysłałem do miasta trzy patrole dowodzone przez podoficerów. Po
prawie dwugodzinnych poszukiwaniach patrole wróciły, meldują, że sztabu GPD nie
odnaleziono.
Jeden z patroli przyprowadził cywila z walizką, którego wskazali mieszkańcy Mielca, nazywając
go dywersantem. Zapytany go robi w mielcu, odpowiedział, ze ucieka, jak wielu to czyni.
Rozkazałem zrewidować go. Po otwarciu walizki stwierdziliśmy, że przenosił w niej kilka
pistoletów i amunicję. Przekazałem go nadchodzącemu patrolowi żandarmerii. Miałem podjąć
trudną decyzje wyboru dalszego kilometru marszu – północ czy wschód?
Patrole wysłane do odszukania sztabu dywizji meldują, że według uzyskanych informacji różne
oddziały wojskowe maszerowały tak na północ, jak i na wschód.
Decydowałem się iść raczej na wschód – na Kolbuszowę. Za wyborem tego kierunku
przemawiało zadanie, dane baonowi jeszcze w Krakowie – marsz do Rzeszowa. Ostatecznie o
wyborze kierunku zdecydowała informacja patrolu, że sztab GDP udał się w godzinach rannych
do Kolbuszowej. Baon ruszył do marszu, osiągając w godzinach wieczornych skraj lasu obok
miejscowości Przyłęk, gdzie zatrzymał się na przystanek ubezpieczony. Żołnierze coraz bardziej
zmęczeni, z obolałymi nogami, głodni. Daję zezwolenie na zjedzenie żelaznej porcji. Przez te
pięć dni ubyło z baonu 37 ludzi, wielu nie wytrzymało trudów marszu. Część żołnierzy
pozostawała bez zezwolenia, inni prosili o zezwolenie pozostania, pokazując poobcierane nogi.
Byłem bezsilny, nie mogłem dać im żadnej pomocy. Kilkunastu mogłem podwieźć na
podwodach z karabinami maszynowymi, innych, innych pozostawiałem dając im tylko 10 sztuk
amunicji i dając rozkaz dołączenia na postojach. Mimo tych różnych trudów, morale żołnierzy
było dość dobre. Wielu mimo złego samopoczucia wolało być razem z baonem.
W utrzymaniu dyscypliny wiele pomagali mi oficerowie i podoficerowie jak również wielu
szeregowych, których humorem, nie rzadko śpiewem podtrzymywali na duchu słabszych.
Po drodze z Mielca do Kolbuszowej włączam do baonu napotykanych maruderów. Dowódcy
placówki ubezpieczającej baon od strony Mielca daję rozkaz zatrzymania wszystkich maruderów
i odprowadzenia do miejsca postoju dowództwa baonu. Przez noc do czasu wymarszu baonu
zebrano i włączono do baonu dalszych około 100 strzelców maszerujących grupami w ilości od
około 10 do 25 ludzi z różnych oddziałów, jak: 49 pp. KOP, pułków strzelców podhalańskich i
innych jednostek.

9 września
Rano wszyscy zatrzymani maruderzy zostali powłączani do poszczególnych kompanii. Przed
wymarszem baon liczył około 700 żołnierzy. Rano rozpoczął marsz na Kolbuszowę. We wsi
Siedlanka dowiaduje się od mieszkańców, że wieczorem dnia wczorajszego w m. Kolbuszowa
była walka. Zatrzymuję baon w lesie na zach. skraju wysyłając do Kolbuszowej na rozpoznanie
pluton pod dowództwem mego adiutanta ppor. Warchałowskiego, dając mu do dyspozycji
mojego konia przy pomocy, którego miał mi złożyć jak najszybciej meldunek o sytuacji w Kolbuszowej.
Około godziny 11:00 powraca ppor. Warchałowski z meldunkiem “Kolbuszowa wolna, w dniu
wczorajszym w godzinach wieczornych odparła atak czołgów niemieckich. W Kolbuszowej
niewielka ilość rozproszonych żołnierzy, wielu uciekinierów”.
Po meldunku tym baon kontynuuje marsz na Kolbuszowę, którą osiąga około godz. 12:00.
Zatrzymuje baon na rynku w Kolbuszowej ubezpieczając się z kierunków Sędziszów i Przecław.
Od strony Rzeszowa nie ubezpieczam się, gdyż już w samej Kolbuszowej miną mnie jakiś
oddział artylerii, którego dowódca mjr na moje zapytanie, dokąd udaje się, informuje mnie, że
ma rozkaz jak najszybciej dotrzeć do Rzeszowa. Podczas odpoczynku baonu staram się zebrać
jakiś bliższe wiadomości o położeniu naszych wojsk i nieprzyjaciela. Żołnierze obcych
oddziałów niewiele mogą mi powiedzieć, niemal wszyscy twierdzą, ze oddziały ich rozbite,
dowódcy polegli. Z jakich oddziałów pochodzą? KOP, 49 pp z Bielska itp. Nie spotykam
oficerów. Spotykam dwa działony artylerii – dowodzi nimi ogniomistrz, którego
podporządkowuje sobie. Od mieszkańca Kolbuszowej dowiaduje się, że w dniu wczorajszym był
tu jakiś generał z oficerami, który po bitwie z czołgami udał się na wschód. Z opisu osoby
generała domyśliłem się, że był to gen. Mond.
Około godz. 12:30 popłoch – od strony Raniżowa nadjeżdżają jakieś samochody ciężarowe. Nim
zdążyłem podjąć jakieś decyzje, w rynek wjechało 9 samochodów ciężarowych polskich.
Z pierwszego wysiadł znany mi pro. Pikuła z 12 ppw czasie wojny oficer sztabu GDP. Przywiózł
rozkaz gen. Monda “załadować baon na samochody i szybko dołączyć do Ulanowa”. Poprosiłem
go, żeby samochody zawróciły i przyjęły kierunek marszu, a sam zawezwałem dowódców
kompanii celem wydania rozkazu podziału baonu na grupy załadowcze. W czasie oczekiwania na
dowódców kompanii zaczyna się “groteska”. W środek baonu na rynek wjeżdża niemiecki
samochód – cysterna. Samochód zatrzymuje się, dopadamy do niego wyciągając kierowcę, który
jest sam. Woła po czesku, że jest Czechosłowakiem sudeckim. Nim zdążyłem coś z niego
wyciągnąć, skąd tu przyjechał- z wieży kościoła padają strzały, zabity zostaje mój koń, obok
którego stałem. Już w następnej chwili popłoch – czołgi, słysz strzelaninę z kierunku, gdzie moje
ubezpieczenie. Podbiegam do miejsca, gdzie słyszę strzały, widzę 5 czołgów stojących na drodze
z kierunku Niwiska. Obok drogi, gdzie stoją czołgi, oparkanienie z desek, wracam na rynek do
baonu.
Ppor. Balcerowi, dowódcy 1 kompanii daje rozkaz – resztą wzmocnić placówkę już walczącą,
przydzielam do tego plutonu dwa c.k.my. Drugi pluton plus jeden c.k.m. Zająć stanowiska w
obronie na lewo od już walczących plutonów na skraju Kolbuszowej.
Trzeci pluton wyprowadzam z rynku bramą wjazdową z kamienicy z zadaniem, by biegnąć
opłotkami, zasłonięci od obserwacji ze strony stojących czołgów parkanem i obrzucić je
granatami. Wybiegam z plutonem by wskazać im kierunek uderzenia. Wybiegający pluton został
ostrzelany ogniem karabinów maszynowych ze wzgórza od strony m. Nowa Wieś. Padamy na
ziemie, silny ogień nie pozwala ruszyć do przodu, daję rozkaz wycofania się na skraj miasta,
przygotować się do obrony. Wracam do rynku. Dowódcy kompanii wraz z adiutantem oczekują
na mnie przy bramie wjazdowej.

Rozkazuje: kompania 2-ga zająć stanowiska obronne na prawo od kompani 1-szej na skraju m.
Kolbuszowa Dolna. Kompanii tej przydzielam pluton c.k.m.
Dowódcy kompanii k.m. (zwanego w baonie “Dziadkiem) daję rozkaz zabrać jeden c.k.m. dla
wzmocnienia obrony kompanii pierwszej i tam pozostać celem zorganizowania zadań dla
kaemów, broniąc wejścia do Kolbuszowej. Kompanię trzecią wraz z dwoma c.k.mami zabieram
ze sobą celem zorganizowania obrony w odwodzie na cmentarzu i wzdłuż zabudowań
parafialnych. Moje miejsce dowodzenia cmentarz. W drodze na cmentarz na szczęście zastaje
tam jeszcze stojące dwa działony. Daje zadania jeden działon zająć stanowiska w zabudowaniach
Kolbuszowa Dolna przy ulicy Mieleckiej, sektor działania – droga Niwiska – Kolbuszowa do
drogi Przyłęk – Kolbuszowa. Działon zająć stanowiska w załomie muru cmentarnego, z
kierunkiem strzału wzdłuż ulicy Mieleckiej, zamknąć ewentualne wyjście czołgów po wdarciu
się ich do rynku oraz ewentualne wykonanie ognia na wzgórza na południu od lasu m. Nowa
Wieś. Oddziały zajmują stanowiska. W rejonie rozpoczęcia walki silny ogień karabinowy i
granatów. “Zaimprowizowana” obrona, jak chyba bardzo słusznie nazwali ją ppłk. dypl. Steblik i
dr Kazimierz Skowroński działa. Znajduje chwile czasu na dokonanie oceny sytuacji. Z tyłu, za
stanowiskami kompanii odwodowej, ciągną się zabudowania Kolbuszowej Dolnej wzdłuż drogi
na Cmolas, do tej pory zupełnie nieobsadzone. Zorganizowanie tam obrony staje się konieczne z
dwu powodów: po pierwsze – należy nie dopuścić do wdarcia się nieprzyjaciela na tyły obrony,
stwarzając jak gdyby trzecią linię obrony, po drugie – obrona tej linii umożliwiałaby linii obrony
pierwszej i drugiej zabezpieczenie tyłów i danie możliwości ewentualnego wycofania się w
przypadku braku możliwości dalszej obrony (biorę pod uwagę bardzo nikłe zapasy amunicji).
Kim obsadzić trzecią linię? Wycofuję z trzeciej kompanii odwodowej z cmentarza jeden pluton
plus jeden c.k.m. i przesuwam do obrony trzeciej linii. Wraz z plutonem wysyłam adiutanta,
który ma dopilnować zorganizowania obrony włączając w nią grupy żołnierzy
niezorganizowanych. Udaje się na odcinek pierwszej kompanii na lewe skrzydło.
Na lewym skrzydle bbrony rzeki Nil, odcinek otwartej przestrzeni, szosa na Rzeszów i
zabudowania Kolbuszowej Górnej. Tam nie ma nikogo. Łapie dowódcę kompanii K.M.
“Dziadka”, polecam mu zorganizować jakiś nieduży oddział, który mógłby, chociaż tylko
obserwować kierunek ze wschodu i południa.
Ocena nieprzyjaciela – Czołgom nie udało się zająć pierwszym impetem Kolbuszowej.
Ulokowały się on na przedmieściu w zabudowaniach wzdłuż drogi od strony m. Niwiska, skąd
prowadziły ogień. Rowami wzdłuż wymienionej drogi przemykały się grypy pieszych. Ze
wzgórza od strony m. Nowa Wieś nieprzyjaciela w dalszym ciągu ostrzeliwuje miasto i skraj
Kolbuszowej Dolnej. Jakie siły nieprzyjaciela kryją się w lesie “Niwiska”, nie wiadomo.
Nieprzyjaciel działa ostrożnie, “może aż nazbyt ostrożnie, na nasze szczęście. Być może
wczorajsze jego niepowodzenie każe działać mu ostrożnie, a i zaobserwowany przez jego
samoloty marsz baonu do Kolbuszowej nakazuje mu przeceniać nasze siły. Lekkimi czołgami i
niezbyt dużym oddziałem pieszych, przy silnym ubezpieczeniu ogniowym ze wzgórza
biegnącego równolegle od strony zachodniej do Kolbuszowej, stara się rozpoznać nasze siły.
Zyskuje na czasie, ale na jak długo? Co kryje przeciwnik w lesie “Niwiska”? Czy dysponuje
większą ilością czołgów, czy dysponuje artylerią? Najwięcej obawiam się artylerii.
Intensywny ogień kilku dział na kościół, a już tylko samym rozrzutem pocisków pokryją
niewielką obszarem Kolbuszowę. Jeżeli przypuszczenia miałyby się sprawdzić, to co mogę
przeciwstawić przeciwnikowi? Możliwości obrony znałem, nie znał ich przeciwnik – na
szczęście. Czuł przed nimi respekt. Trzeba blefować, że jesteśmy silni. Na odcinku pierwszej
kompanii ciągle tylko wymiana strzałów. Udaję się w rejon drugiej kompanii, tam spokój,
dlaczego? Czyżby Niemcy próbowali szukać rozstrzygnięcia w okrążeniu? Z prawego skrzydła
drugiej kompanii obserwuje jakiś ruch oddziałów pieszych z lasu Siedlanka w kierunku na m.
Cmolas. To jakiś nasz oddział, nie idzie nam na pomoc, ale przynajmniej obecnością swoją daje
znać Niemcom, że tam są oddziały polskie. Ja przynajmniej narzazie, jestem o ten kierunek
spokojny.
Obserwuje skraj lasu “Niwiska”, pierwsze grupy Niemców przesuwają się do zabudowań w
kierunku pierwszej kompanii.
Wzmożony ogień karabinów z obu stron. Polecam c.k.-mom kompanii drugiej ostrzelać ogniem
bocznym przesuwających się pieszych. Ujawniam siły, chcę pokazać się silny. Byle jak najdłużej
ta “nijaka” walka, byle do zmierzchu. W tej sytuacji stać było baon na przyjęcie obrony, ale czy
w wypadku rzucenia przez nieprzyjaciela większych sił do opanowanie Kolbuszowej potrafimy
jhą obronić? Nie miałem żadnych złudzeń, pomocy żadnej nie oczekiwałem, nikt o położeniu
baonu nie wiedział. Pomocy mogła nam udzielić tylko noc, a obecnie godzina dopiero po 14:00.
Rozmyślania moje przerywa okrzyk – “z lasu czołgi”. Kierują lornetkę na las “Niwiska”. Z lasu
szeroką ławą w towarzystwie pieszych ruszają czołgi. “Działon ognia” - padają dwa strzały,
czołgi znikają w zagłębieniu terenu między lasem a grzbietem górskim, nie wychodzą zza
wzgórza.
Niemalże w tym samym momencie artyleria nieprzyjaciela rozpoczęła ogień. Pociski padają na
całej szerokości naszej obrony i miasta. Wzmaga się ogień na odcinku pierwszej kompanii.
Czołgi ruszają do natarcia, wre zażarta walka. Udaje się na punkt dowodzenia na cmentarz.
Jednostronny ogień artyleryjski nieprzyjaciela trwa. Po pewnym czasie artyleria nieprzyjaciela
przestaje ostrzeliwać Kolbuszowę – rejon rynku, a w dalszym ciągu padają pociski na Dolną. Z
odgłosów walki prowadzonej na lewym skrzydle wnioskuje, że Niemcy wdzierają się w rejon
rynku, słyszę silny ogień karabinowy i pojedyncze wybuchy granów. Widzę wycofujących się
żołnierzy kompani pierwszej z lewego skrzydła. Z rynku dochodzi warkot czołgów. Łysze ogień
karabinowy i wybuchy granatów z rejonu kamienic położonych naprzeciw rynku nad rzeką Nil. Z
kamienic tych walczą nasi żołnierze/, którzy uprzednio tam usadowili się, i ci, którzy wycofują
się. Przybiega goniec pierwszej kompanii z meldunkiem – czołgi w rynku, cofamy się. Łysze
strzały naszego działonu z rejonu cmentarza – nie wiej do kąt strzelają, domyślam się, że z rynku
na ulicę Mielecką wychodzą czołgi.
W chwilę potem otrzymuję meldunek z plutonu lewego skrzydła kompanii odwodowej, ze u
wylotu ulicy Mieleckiej stoi unieruchomiony czołg, prowadzi jednak ogień. Walka w rejonie
rynku słabnie, słychać jeszcze pojedyncze wybuchy granatów.
Wysyłam ppor. Warchałowskiego na rozpoznanie, co dzieje się w rynku. Po kilkudziesięciu
minutach znowu na rejon rynku nawała ognia artyleryjskiego. Niemal na całej długości obrony
wybuchają pożary. Dlaczego na rynek strzela znowu artyleria? Przecież tam ich czołg.
Obserwują kierunek Niwiska. Ruszają czołgi, część ich kieruje się na drogę od Niwisk. Oba
nasze działony otwierają ogień, czołgi posuwają się na przód, coraz więcej pożarów. Kompania
druga wycofuje się, przybywa dowódca kompanii: “spalimy się, mam wielu zabitych i rannych,
dwa c.k.my zniszczone, działon bez amunicji”. Rozkazuje wycofać się poza cmentarz przez rzeką
Nil w rejon trzeciej linii obrony, w wypadku braku późniejszego kontaktu ze mną wycofać się na
Ulanow.
Pada ostatni strzał działonu przy cmentarzu. Dowódca działonu melduje – brak amunicji.
Zniszczyć działo, wycofać się z kompanią drugą. “Ogień artylerii przeciwnika trwa – czołgi
podchodzą do Kolbuszowej Dolnej. Obrona z cmentarza otwiera ogień, między płonącymi
budynkami widać nadchodzące czołgi. Ogień artyleryjski słabnie, przenosi się na Kolbuszową
Dolną na kierunek Cmolas. Znowu w rynku słyszę czołgi. Z lewego skrzydła, poza budynkami
parafialnymi biegnie goniec. “Brak amunicji, dowódca kompani zabity”. Koniec obrony. K.My
odwodu “ognia do ostatniego naboju”, czołgi na cmentarz szybko nie dostaną się, przeszkodzi im
mur cmentarny.
Próbuje ratować resztki baonu.
Z tyłu w kierunku północno – wschodniego wieś Zarębki a za nią zbawczy las. Może uda nam się
dotrzeć. Liczę na zasłonę dymną płonącej Kolbuszowej, nad rzeczką Nilem czołgi mogą trochę
pomarudzić, linia trzeciej obrony trochę ich wstrzyma.
Daję rozkaz wycofania. Kompanie rozpoczynają wycofywanie się. Ja z moimi gońcami szybko
przebiegam do plutonu trzeciej linii. Tam czołgów jeszcze nie ma. Od strony Weryni słyszę jakąś
walkę, jakieś nasze oddziały tam chyba walczą. A więc z tego bardzo niebezpiecznego kierunku
jestem jak gdyby ubezpieczony. Kompanie obrony Kolbuszowej tyralierą przechodzą trzecią linię
obrony, której daję polecenie “biegiem do tyłu”, ryzykowna ale jedyna szansa ocalenia.
Biegniemy tyralierą długimi skokami, przerywanymi tylko dla nabrania oddechu. Żołnierze
biegną szybko, ale bez paniki, c.k.my niesione są na zmianę.
Do m. Zarębki jeszcze ok. 300 m. może uda się dobiec, nim czołgi nas zobaczą. Wtem na
wysokości naszej tyraliery zapala się jakiś rozbity samochód. W parę chwil potem padają pociski
artylerii nieprzyjaciela, na szczęście ogień za krótki. Już dobiegamy do zabudowań m. Zarębki,
mijamy ją szybko, Zarębki to dobry cel dla artylerii. Do lasu jeszcze około pół kilometra,
maszerujemy do niego. Oglądam się na Kolbuszowę, płonie, słyszę strzały. Niemcy nie prowadzą
pościgu! Dochodzę do baonu, który ciągle w szyku tyraliery dochodzi już do lasu. Znowu płonie
stóg siana, znowu ogień artylerii. Nie robi na nas wrażenia, jesteśmy zbyt zmęczeni i zmartwieni
by w ogóle coś odczuwać. Szybko wpadamy do lasu. Zatrzymuje baon, trzeba zrobić bilans
stoczonej walki. Bilans był smutny. Ze stanu około 700 żołnierzy z Kolbuszowej wycofało się
około 300.
Z relacji żołnierzy naocznych światków, poległo około 40. W Kolbuszowej zostało wielu
rannych i otoczonych w domach, los ich nieznany. Straty w uzbrojeniu: 5 c.k.m., oba działa,
amunicji prawie nie posiadaliśmy. Największe straty poniosła kompania 2-ga, której około 80%
nie było wśród nas. Podobno polegli ppor. Balcer, dowódca 1-szej kompani i ppor.
Warchałowski, adiutant baonu, wspaniały żołnierz, najwięcej mogłem go poznać, w boju niemal
cały czas był ze mną. Straty Niemców: podobno wielu poległo, dwa czołgi zniszczone, relacje
naocznych świadków. To był bilans strat i zysków w ludziach i sprzęcie. Czy była jakaś korzyść
stoczonego boju pod Kolbuszową? W ogólnej sytuacji położenia naszej armii – nie zdawałem
sobie sprawy. Jedno było dla nas pewne. Przynajmniej na dzień dzisiejszy zatrzymaliśmy
bezkarny marsz Niemców tak na wschód, jak i północ, a to było na pewno wiele.
Podziękowałem dowódcom i żołnierzom za ich bojowość, odwagę, zdyscyplinowanie i
poniesione trudy. Wspólnie ustaliliśmy maszerować natychmiast do Ulanowa, by jak najszybciej
połączy się z dywizją.
Przeprowadzani przez miejscowych przewodników od jednej miejscowości do drugiej, około
godz. 14:00 dnia 10 września minęliśmy m. Jeżowe.

10 Września
Z Jeżowego baon maszerował na m. Rudnik w towarzystwie różnych mniejszych i większych
oddziałów kierujących się za San. Do Ulanowa baon przybył ok. Godz. 10:00. Odszukałem
miejsce postoju sztabu dywizji. Osobiście złożyłem meldunek dowódcy dywizji gen. Mondowi.
Meldowałem generałowi o przybyciu baonu, stoczonym przez baon pod Kolbuszową i o skutkach
tego boju. Generał Mond nie mógł uwierzyć własnym uszom ani oczom. Miał jakieś informacje,
że baon został rozbity, a ja poległem w tym boju. Zameldowałem generałowi o dużym
wyczerpaniu ludzi, o braku wyżywienia. Otrzymałem rozkaz wymarszu baonu do m. Huta
Deręgowska, gdzie żołnierze mają wypocząć i tam otrzymać wyżywienie. Dałem rozkaz
wymarszu do Huty Deręgowskiej, w której zatrzymaliśmy się w godzinach popołudniowych,
odpoczywając do dnia następnego.

11 września
W godzinach rannych otrzymałem ze sztabu dywizji rozkaz zameldowania się wraz z baonem u
dowódcy 20 pp. płk. Brożka w m. Ździary. Po zameldowaniu się u dowódcy 20 pp., dowodzony
przeze mnie baon zapasowy zostaje wcielony w skład II/20 pp. i od tej pory jako jednostka
liniowa 20 pp. bierze udział w dalszych akcjach pułku. Ja obejmuje dowództwo sześciu kompani,
które rekrutuje się w 100% z ludzi baonu zapasowego.
W ogólnej ocenie stoczonego boju pod Kolbuszową należy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie.
Czemu należy zawdzięczać, ze baon słabo uzbrojony, (brak przede wszystkim broni przeciw
pancernej), zmęczony sześciodniowym marszem, (pokonywał dziennie ok. 50 km.), źle żywiony,
mógł przeciwstawić się przeciwnikowi znacznie silniejszemu, bardzo dobrze uzbrojonemu i
będącemu stale w zwycięskiej ofensywie.
W okresie sześciu dni poprzedzających bój pod Kolbuszową baon wykonywał codziennie jakieś
ćwiczenia bojowe, na które złożyły się przede wszystkim marsze, postoje ubezpieczone a dwa
razy baon organizował obronę – Wojnicz i Dunajec. Zadania te pozwoliły rezerwistom tak
dowódcy jak i żołnierzom, na przypomnienie ich zadań bojowych.
Podczas wykonywania tych zadań z dnia na dzień poprawiła się dyscyplina, nastąpiło zżycie się
żołnierzy między sobą i dowódcami. Mimo wielkich trudów fizycznych, mimo panikarskich
wieści od różnych “Rozbitków” dzięki doskonałej postawie dowódców, którzy umieli we
właściwy sposób komentować otrzymane wiadomości i raczej wykorzystywać je w kierunku
podnoszenia bojowości swych oddziałów, baon był zdolny w bardzo krótkim czasie zająć
stanowiska obronne i bronić się mimo pełnego zaskoczenia ze strony nieprzyjaciela.
Największy sukces baonu to niewątpliwie fakt, że nie dał się opanować panice, że mając na
przedmieściach Kolbuszowej czołgi nieprzyjaciela, zorganizował obronę, powstrzymał marsz
nieprzyjaciela zmuszając go do zorganizowania natarcia, a w wyniku improwizowanej obrony,
zadając mu poważne straty.
Na zakończenie pozwolę sobie na ocenę działań nieprzyjaciela.

1.nieudanym opanowaniem Kolbuszowej dnia poprzedniego,
2.bardzo z łym rozpoznaniem sił obrony Kolbuszowej, a właściwie jej bezbronnością wmomencie,
gdy czołgi opanowały przedmieścia,
3.kompletny brak rozpoznania, co dzieje się na skrzydłach Kolbuszowej, a (były one bezbronne)
i w dalszym ciągu nie dokonywanie tego rozpoznania.
Odnosiło się wreszcie, że przeciwnik rozpoczął działania, mając pewność, mając pewność, że
Kolbuszowa jest broniona. Że tak właśnie rozumował przeciwnik, dowodziłby fakt, że wysłane
czołgi, otrzymawszy ogień słabego zresztą naszego ubezpieczenia, zatrzymał się, że natychmiast
ze wzgórza na południu Kolbuszowej odezwały się karabiny maszynowe nieprzyjaciela, a więc
musiały już wcześniej zająć stanowiska, że w niedługim czasie z rejonu lasu “Niwiska” ruszyły w
szyku rozwiniętym czołgi i że wreszcie artyleria nieprzyjaciela otworzyła ogień ze stanowisk już
wcześniej obsadzonych. Te niepewne wiadomości o nas, duże niezdecydowanie nieprzyjaciela
pozwoliły mi na zorganizowanie zaimprowizowanej obrony, a ujawnione nasze środki obrony
utwierdziły przeciwnika w istnienie naszej “silnej” obrony.
Zadaniem moim, gdyby przeciwnik działał na ślepo, bardziej zdecydowanie i natychmiast z
kolumny marszowej, opanowałby Kolbuszowę impetem bez większych własnych strat, a z
bardzo dużymi naszymi stratami i prawdopodobnie z kompletnym rozbiciem baonu.
Niemcy, chlubiąc się bojem pod Kolbuszową, chcieli chyba usprawiedliwić poniesione straty. W
opinii mojej, dowódcy niemieccy na pewno nie zdali egzaminu prowadzenia sztuki bojowej, na
nasze szczęście. Mogliśmy ich, bowiem nie tylko powstrzymać, ale i zadać straty.
Niezrozumiałym dla mnie jest fakt szukania opanowania Kolbuszowej tylko we frontalnym
natarciu, bez szukania tego opanowania w niezbyt głębokim zresztą oskrzydleniu i przecięciu
jedynej zresztą drogi odwrotu. Fakt, że na zdobycie Kolbuszowej Niemcy stracili około 6 godzin,
ponosząc na pewno duże straty w zabitych i że mimo ich dużej pod każdym względem przewagi
część baonu mogła się wycofać, zupełnie bez prowadzenia pościgu z ich strony, nie może
przynosić im chwały.
_________________
Toast wódczany o postaci dialogu.
Zasłyszane na dniach.
:
- Ruskij wojennyj korabl?
- Do dna!
 
 
Wojciech Łabuć 
6
Leperchaun


Pomógł: 3 razy
Wiek: 48
Dołączył: 11 Sie 2015
Posty: 1699
Skąd: Kraina Deszczowców
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Cytat:
Jakiebys przyczyny polityczne nie podnosił, to jednak wojskjo polskie okazało się być bardzo kiepskie.


Wydarzenia września 1939 roku wskazują, że było inaczej. Przy znacznie niekorzystniejszym stosunku sił Niemcy osiągneli u nas znacznie niższe tempo posuwania się niż we Francji, Grecji czy w 1941 roku w ZSRR. Zadaj więc sobie pytanie, czy to oznaka bardzo kiepskiego wojska? Nie myl błedów politycznych przywódców II RP oraz tego, że po 17 września nawet najlepsze plany obronne II RP stworzone obecnie ze świadomością tego kto, co i kiedy odniosłyby dokładnie taki sam skutek jak te, według których prowadzono obronę we czasie kampanii wrześniowej z niskią jakością polskiego żołnierza i polskiej armii. Pisząc, że to wojsko było beznadziejne piszesz po prostu totalne bzdury. To co jeszcze uchodzi dzieciakowi z podstawówki czy gimnazjum na forum teoretycznie wojskowym nie do końca wypada.

Cytat:
Niewiele wiesz o przebiegu kampanii wrześniowej.
Poczytałbyś źródła, przykładowo wspomnienia pisane przez uczestników.


Wiem dośc sporo o kampanii wrześniowej. Tak jak o przypadkach złego dowodzenia, tchórzostwa tak samo możemy przeczytać o znacznie częstszych przypadkach bohaterstwa i dobrego dowodzenia. W wypadku tak licznej armii nie mogło być tylko wspaniale. W sytuacji tak ciężkiej, kiedy przeciwnik miał olbrzymią przewage liczebną, sprzętową i doktrynalną mając do dyspozycji to co mieliśmy nie mamy generalnie powodu do wstydu. Jesli twierdzisz coś innego to po prostu łżesz. Jak pisałem wyżej fakty przeczą temu co twierdzisz. Jeśli było tak źle to dlaczego Niemcy mieli aż takie trudności i dlaczego nawet po 17 września nadal potrafiliśmy stawiać opór i to często skuteczny? Historii takich jak zalinkowana przez Ciebie we wrześniu było więcej. Czy to oznacza, że to była normalność i tylko tak wyglądało działanie naszego wojska? Nie. Mam dość bogatą biblioteczkę jesli idzie o działania we wrześniu 1939 roku. Łącznie z tekstami źródłowymi tak ze strony polskiej jak i niemieckiej. W tej ostaniej znajdziesz także przykłądy opisujące bałagan i panikę u Niemców oraz opisy tego jak potrafiliśmy dać w kość Niemcom. A jakbym przeszperał ogólnie swój księgozbiór z czasów II wojny światowej i nie tylko to opisów podobnych do tego, który wkleiłeś mógłbym podac dla każdej armii!!! Idąc głebiej to jak się dokładniej przyjży nawet bohaterskim kartom naszego oręża we wrzesniu 1939 roku, tak jak choćby Westerpaltte, to też trafimy na przykłady niezbyt budujące. Czy to jednak oznacza, że obrońcy Westerplatte to byli źli żołnierze i słabo się bronili? Ocenę wystawili nam sami Niemcy. Jak na tak zajadłego wroga to była ona zupełnie odmienna od tego co sugerujesz. Trafiali się u nas tchórze, nieudacznicy. Czasem ktoś, kto świetnie rokował przed wojną kompletnie zawalił we wrześniu. Jednak to nie była norma a sytuacje mniejszościowe. Czasem zresztą najlepszy dowódca może popełnić błąd lub po prostu mieć pecha. Jak się jest stroną słabszą to błędy są przeważnie groźniejsze wskutkach i łatwiejsze do krytykowania bo zwycięzca przecież zwycięzył więc osiągnął swój cel. Jednak nawet w tym co podałeś jest przecież bardzo dużo informacji pokazujących, że pisanie o bardzo kiepskim żołnierzu polskim we wrześniu 1939 roku jest bzdurą. Niektórzy zawiedli? Bez dwóch zdań. Ale inni nie poddawali się i robili co do nich należało.

Swoją drogą drogi Michqq chciałbym zobaczyć jak świetnie potrafiłbys dowodzić znajdując się w sytuacji takiej, w jakiej znajdowali się nasi dowódcy podczas kampani wrześniowej. W walce z przeważającym przeciwnikiem, z prawie nieistniejącą łącznością, brakiem rozpoznania i świadomości o sytuacji nie tylko względem planów wroga, jego sił ale często nawet pozycji własnych wojsk i ich sytuacji. Mam nieodparte wrażenie, żę pozycja "z wygodnego fotela w zaciszu domu jako król internetu" jest nieporównywalna do sytuacji polskiego oficera, podoficera czy szeregowego żołnierza Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku. Oni udowodnili, że potrafili walczyć, że odwagą i walczenością to mogliby obdzielić kilkukrotnie liczniejsze wojsko a zdolnościami do adaptacji oraz odnoszenia sukcesów nawet tam, gdzie na sukcesy wydawałoby się nie ma szans zadziwali. Wielu z nich działało dalej po wrześniu 1939 roku. Tak w ruchu oporu jak i przedostając się za granicę oraz przedzierając się aby walczyć w szeregach naszych wojsk na uchodźctwie. Oczywiście Ty pewnie byłbyś jednoczesnie super dowódca i mężem stanu, prowadziłbyś swietną politykę zagraniczną, zmodernizowałbyś nasz przemysł i stworzył lepszą armię, etc etc. A taki szary żołnierz naszej armi we wrześniu 1939 roku miał takie uzbrojenie jakie miał, miał tak ciężką sytuację jaką miał i mógł tylko robić to co po ludzku było możliwe i robił to a często nawet więcej. Wyskoczysz mi, żę praktycznie udowodniono inaczej? Praktycznie udowodniono to, że w sytuacji ataku od strony Niemiec i ZSRR nie mieliśmy szans tak czy inaczej. To nie wojsko okazało się kiepskie tylko sytuacja nie do wygrania. Ale pewnie winą naszych polityków, generałów i kogo tam jeszcze było to, że Polska znajduje się pomiędzy Niemacami i Rosją oraz, że w tak krótkim czasie po odzyskaniu niepodlegości nie staliśmy się mocarstwem. Wiem, że moglismy mieć lepiej przygotowaną i uzbrojoną armię. Ale to i tak nic nie zmieniłoby. Nie zmieniłoby tego to, czy zamiast Łosi budowalibyśmy choćby P24. Nie zmieniłoby tego ukrócenie "burdlu" i machlojek. Bylibyśmy nieco silniejsi ale nie do tego stopnia aby obronić się przed jednoczesnym atakiem ze strony Niemiec i ZSRR. Nasze plany przewidwywały to co przewidywały ponieważ w pewnym okresie realia były takie jakie były. Mieliśmy plany na wypadek wojny z Niemcami choć naszym głównym wrogiem do późnych lat 30tych słusznie wydawał się ZSRR. Tworząc nasze plany mogliśmy przygotować się na stawianie sensownego oporu tylko przy ataku z jednej strony. Plan na wypadek działań przeciw Niemcom nie był idealny ale to jak on wyglądał to była nie tylko kwestia militarna ale i polityczna. Nawet to dlaczego prowadizliśmy wojnę obronną na całej długości granic jest wyjaśnione. Takie były realia wówczas. Takie były uzgodnienia z sojusznikami i zdawano sobie doskonale sprawę z kosztów tego. Będąc w naszej ówczesnej sytuacji mogliśmy tylko robić swoje i mieć nadzieję, że nasi sojusznicy wykonają swoją część zobowiązań.

Widzisz Michqq dobry historyk nie ocenia z punktu widzenia tego co on wie z perspektywy lat tylko z perspektywy tego co wówczas wiedziano i jak wóczas kształtowała się sytuacja. Dobry historyk opisuje historię tak obiektywnie jak się da pozwalając wnioski z tego może wyciągać czytelnikowi. Ja jakimś super historykiem nie jestem ale przynajmniej nauczono mnie podstaw pracy historyka i uświadomiono jakie podstawowe błedy popełnia się oceniając historię. Oceniam ludzi (w tym dowódców) po tym jakie mieli cele, zadania i możliwości w swietle tego jak to wyglądało w ich czasach a nie z punktu widzenia człowieka, który wie to czego oni nie mogli wiedzieć. Nie uznaję się za człowieka, który mógłby poprawiać takie osoby i pisać pouczająco co powinno się zrobić dobrze w kwestiach, które nie są wymierne i niemożliwe do udowodnienia. Dla Ciebie w tym co przytoczyłeś było tylko widmo kiepskiej armii. Dla mnie oprócz elementów złych jak choćby dezercja dowódcy. Ale czy na pewno? A może ów dowódca nie uciekł i dlatego nie było kolacji tylko zginął/został ranny/miał wypadek? Autor tekstu nie miał pojęcia co się stało z jego przełożonym. Na tym polega Pułapka oceniania na podstawie tekstu źródłowego. Tekst źródłowy sam w sobie nie jest idealnym, obiektywnym dokumentem. Jest opisem sytuacji z punktu widzenia pewnej osoby o określonej wiedzy i opinii. Masz jeszcze jakies inne teksty źródłowe dotyczące tego wydarzenia lub dokumenty archiwalne? Dla mnie i mojego warsztatu zniknięcie dowódcy jest niepokojące ale nie oznacza jednoznacznie, że on zdezerterował lub uciekł. Na to nie mam wystarczającej wiedzy i nie mam potwierdzenia. Chyba, że podasz mi takowe co jednak i tak nie zmieni kolejnego faktu. W zacytowanym fragmencie nadal autor pisze o dobrym morale, żołnierze nadal walczą i robią to co do nich należy. Nawet w przypadku braku wiedzy co się dzieje, braku odpowiedniej łączności armia nadal istnieje. Stany się wykruszają. Niektórzy nie dają rady ale większość robi swoje. To jest dla Ciebie dowód na istnienie kiepskiego wojska?

Praktyka udowodniła też, patrząc na rezultat, że pod Termopilami Spartanie byli cieniasami.
 
 
michqq 
Guru


Pomógł: 28 razy
Wiek: 48
Dołączył: 16 Lip 2010
Posty: 11549
Skąd: -)
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Wojciech Łabuć napisał/a:
Dla Ciebie w tym co przytoczyłeś było tylko widmo kiepskiej armii.


To jest studium przypadku, jednak ilustruje kilka spraw.

Ten tekst jest o tym że nie było pętli dowodzenia ponad tego dowódcę batalioonu - że dowódca batalionu nie miał nad sobą nikogo kto po kolei stawiałby mu kolejne zadania i regularnie dowiadywał się o ich wykonaniu.
Mówi o tym że nie było kontaktu z walczącymi na skrzydłach. No i o tym że nie było przekazu informacji na temat położenia przeciwnika na mapie, co tez wynikło z zerwania dowodzenia.
Mówi o tym że całkowicie od pierwszego dnia posypał się łańcuch zaopatrywania, że żołnierze walczyli całą kampanię wrześniową tylko jedną jednostką ognia którą im wydano na początku i że raz tylko wydano im zaprowiantowanie - na początku.

To nie siedemnasty września ich zniszczył.

I to nie jest odosobniony tekst - te wszystkie tematy powtarzają się we wspomnieniach regularnie.

Polskie wojsko w 39tym okazało się niezdolne do zorganizowanego manewrowania, z zachowaniem łańcucha dowodzenia i łańcucha logistyki.
Mimo doświadczeń z roku dwudziestego, kiedy to wojna była bardzo manewrowa.
:gent:

Cytat:
Czy to jednak oznacza, że obrońcy Westerplatte to byli źli żołnierze i słabo się bronili?


Ale wiesz, że oni właśnie jak raz bronili się na przedpolu wielkiego magazynu żarcia i amunicji, nie musząc nigdzie manewrować i mając czym strzelać?
:gent:

Wojciech Łabuć napisał/a:
W zacytowanym fragmencie nadal autor pisze o dobrym morale, żołnierze nadal walczą i robią to co do nich należy.


Ależ nie o tym mowa.... dyskusja zaczęła się od, cytuję:
Cytat:
Brzytwa byłbym ostrożny z ocenami generałów kampanii wrześniowej.


A ty w związku z powyższym mowisz że obsługi karabinów maszynowych się dobrze sprawiały?
:-o
To zdecydujżesz się o czym chcesz dyskutować. O numizmatyce czy o ekonomii.
_________________
Toast wódczany o postaci dialogu.
Zasłyszane na dniach.
:
- Ruskij wojennyj korabl?
- Do dna!
 
 
tyracze
6


Pomógł: 3 razy
Dołączył: 16 Mar 2005
Posty: 1243
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

porze- to 17 września była jeszcze jakaś obrona? Chyba punktowa
 
 
manfred 
Guru



Pomógł: 33 razy
Dołączył: 18 Sie 2007
Posty: 12830
Skąd: Jelenia Gora
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Najbardziej na świecie zaawansowany wzór szabli kawaleryjskiej nie pomógł. W 2 tygodnie było po wszystkim.
_________________
Jedyny użytkownik Forum, który dostał 6 ostrzeżeń na raz.
 
 
Rzecznik Prasowy Syfu 
Banita


Pomógł: 8 razy
Dołączył: 10 Sie 2017
Posty: 596
Skąd: ELITARNEWOJSKAOPERACYJNE
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Tekst nudny do bólu i przynoszący raczej wstyd. Ale do dzisiaj z takiego modelu "imprez" oficerowie korzystają. A dla wąskiej garstki, w połączeniu z walką wręcz z barmanami, kelnerkami i Policją, jest to nawet sposób na awans i rozwój dalszej kariery.
_________________
Zły ptak to ten co swe gniazdo kala,

czy ten, co mówić o tym nie pozwala

(Pij Lecha i wałęsaj się ...)
 
 
ToMac 
Guru


Pomógł: 3 razy
Wiek: 51
Dołączył: 14 Wrz 2011
Posty: 10566
Skąd: ...
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Żołnierze potrzebują rozrywki, czasem miejsca na wyładowanie energii. Kwestia organizacji stosownej. Festyny, turnieje, publiczność np. miłe babeczki co mogą podziwiać itp.
Nie każdemu przypadnie do gustu kółko różańcowe, zwłaszcza na siłę i modłę toruńską :)

Co do 1939, takie wskaźniki:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kampania_wrze%C5%9Bniowa

Cytat:
Do zadań bojowych użyto ok. 400 samolotów[88]. Sprzęt ten, z wyjątkiem 36 samolotów bombowych Łoś, był przestarzały i znacznie ustępował pod względem jakości i ilości samolotom niemieckiej Luftwaffe, uderzając na Polskę dwiema spośród 4 flot (ponad 2000 samolotów w tym ponad 1200 bojowych[90]), miała 5-krotną przewagę.


Cytat:

Luftwaffe straciło bezpowrotnie około 280, uszkodzeniu uległo około 263 – 273 (w zależności od źródeł) z czego 70 nadawało się do naprawy[103][104][105][106].
 
 
Wojciech Łabuć 
6
Leperchaun


Pomógł: 3 razy
Wiek: 48
Dołączył: 11 Sie 2015
Posty: 1699
Skąd: Kraina Deszczowców
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Cytat:
Ten tekst jest o tym że nie było pętli dowodzenia ponad tego dowódcę batalioonu - że dowódca batalionu nie miał nad sobą nikogo kto po kolei stawiałby mu kolejne zadania i regularnie dowiadywał się o ich wykonaniu.
Mówi o tym że nie było kontaktu z walczącymi na skrzydłach. No i o tym że nie było przekazu informacji na temat położenia przeciwnika na mapie, co tez wynikło z zerwania dowodzenia.
Mówi o tym że całkowicie od pierwszego dnia posypał się łańcuch zaopatrywania, że żołnierze walczyli całą kampanię wrześniową tylko jedną jednostką ognia którą im wydano na początku i że raz tylko wydano im zaprowiantowanie - na początku.

To nie siedemnasty września ich zniszczył.

I to nie jest odosobniony tekst - te wszystkie tematy powtarzają się we wspomnieniach regularnie.

Polskie wojsko w 39tym okazało się niezdolne do zorganizowanego manewrowania, z zachowaniem łańcucha dowodzenia i łańcucha logistyki.
Mimo doświadczeń z roku dwudziestego, kiedy to wojna była bardzo manewrowa.


Powielasz mity stworzone za komuny m.in. Główny Zarząd Polityczny WP, Wojskowy Instytut Historyczny im. Wandy Wasilewskiej oraz Wojskową Akademię Polityczną im. Feliksa Dzierżyńskiego. Nie było łańcucha dowodzenia? Nie było zaopatrzenia i wojsko nie było zdolne do manewrowania?

https://opinie.wp.pl/mity-polskiej-wojny-obronnej-1939-roku-6126042166490753a

Cytat:
Stąd też przyzwyczajeni jesteśmy do takiej wizji września 1939 roku, w której Wojsko Polskie po nieudanej obronie granic zaczęło pospiesznie uciekać na wschód, a "jedyny zryw ofensywny" - bitwa nad Bzurą - zakończyła się klęską, co zadecydowało o polskiej przegranej. Tymczasem obrona pozycji nadgranicznych była zadaniem jedynie tymczasowym i - chociaż trwała krócej, niż spodziewali się Polacy - nie przyniosła Niemcom sukcesu. Zakładali oni bowiem, że Wojsko Polskie zostanie zniszczone w wielkiej bitwie granicznej i nie będzie potrzeby prowadzenia dalszych działań wojennych. Udany odwrót Polaków był dla nich zaskoczeniem. Bitwa nad Bzurą była działaniem, które miało ten odwrót ułatwić. I ułatwiło. Niemcy zamiast ruszyć w pościg, zawrócili nad Bzurę. Wieczorem 16 września 1939 roku w Polskim Sztabie Głównym dowództwo było przekonane, że odwrót się udał, a polska armia uniknęła najgorszego. Następnego dnia Polaków zaatakowała Armia Czerwona.


Polacy zdolni byli do działania i choć łaczność była w najlepszym wypadku słaba to jednak istniało dowodzenie, planowanie i realizowanie tych planów nie jest mitem lecz faktem o czym świadczy to, że nawet po 17 września istniało skoordynowane działanie większych jednostek WP oraz zorganizowany opór. Więc bajeczki o tym jak to wszystko od razu sie posypało zostaw dla laików. Było źle, gorzej niż się spodziewaliśmy ale WP funkcjonowało i dowodzenie także. Gdybyś napisał, żę często dowódcy różnych szczebli musieli improwizować w warunkach częściowego braku łączności i czasowych braków informacji o tym, co się dzieje i jakie są rozkazy to zgodziłbym się bez dwóch zdań. Jednak pisanie o braku dowodzenia w sytuacji, kiedy działania WP we wrzesniu zaprzeczają temu ponieważ istniało skoordynowane i podporządkowane naczelnemu dowództwu działanie i to na szczeblach powyżej batalionu.

Podobnym mitem jest to, że Francuzi nie zamierzali nam pomóc. Francuzi podjeli nawet działania ofensywne wczesniej niż przewidywały plany jednak główna ofensywa nie ruszyła nigdy ponieważ wcześniej weszli do nas Sowieci.

Dalej to tylko tworzenie historii alternatywnych ponieważ jak potoczyło sie to po 17 września to wiemy. Nawet po tej dacie WP stawiało opór i zdolne było do działania. Nawet po 17 września nadal działała mobilizacja jednak problemem było przerzucanie mobilizowanych jednostek. Wbrew temu co piszesz jednostki były zaopatrywane a nie walczyły tylko tym co im raz wydano. Były powazne problemy jednak dalekie to było od "nieistnienia" i walczenia bez jakiegokolwiek zaopatrzenia. Radziłbym prześledzić także dokumenty niemieckie aby przekonać się, że tam zaopatrzenie też kulało. Jak zawsze wojna obnazyła braki i błedy ale to miało miejsce tak względem nas jak i Niemców. Taka jest natura rzeczy.

Cytat:
Najbardziej na świecie zaawansowany wzór szabli kawaleryjskiej nie pomógł. W 2 tygodnie było po wszystkim.


Oczywiście Manfred i dlatego po 2 tygodniach to nadal trwała bitwa nad Bzurą choćby. Nie wspominam o obronie Modlina i Warszawy. Bo to kolejne dwa tygodnie. I to w sytuacji, kiedy już było jasne, że nic z tego nie będzie bo weszli Sowieci. A teraz spójrz na mapę (podpowiadam na mapę II RP a nie współczesnej Polski) i zobacz jak głęboko a raczej jak płytkow głab Polski weszli w tym momencie Niemcy. I zastanów się nad tym.

Manfred mieliśmy też całkiem sporo innego bardzo dobrego i nowczesnego uzbrojenia. I wbrew Twoim dwuzdaniowym wypocinom 14 września to nasze wojska działały prawie zgodnie z planem i na ten dzień to do końća było jeszcze bardzo daleko.

Cytat:
Ale wiesz, że oni właśnie jak raz bronili się na przedpolu wielkiego magazynu żarcia i amunicji, nie musząc nigdzie manewrować i mając czym strzelać?


Michqq a Ty potrafiłbys sie bronić w takiej sytuacji jak oni przez 7 dni? Miałbyś magazyn żarcia i amunicji ale strzelaliby do Ciebie i to bardzo cięzką artylerią, bombarodwali i przeciwnik miałby olbrzymią przewagę. Pokazałbyś nam jaki Ty nie jestes kiepski. Pochwalisz się nam dokonaniami na polu walki? Chcesz oceniać kogoś, kto walczył i krytykować go totalnie to wykażsię swoimi dokonaniami. Inaczej to tylko pierdzenie w stołek przy komputerze i odgrywanie bohatera. Mógłbyś nawet prowadzić działania manewrowe... Czy liczyłbyś, że magazyn żarcia obroniłby sam siebie?


Cytat:
A ty w związku z powyższym mowisz że obsługi karabinów maszynowych się dobrze sprawiały?
:-o
To zdecydujżesz się o czym chcesz dyskutować. O numizmatyce czy o ekonomii.


Nie tylko obsługi karabinów maszynowych dobrze się spisywały. I Ty zdecyduj się, czy dyskutujesz na powaznie czy klepiesz mi tu bajeczkami z podręczników szkolnych napisanych za PRLu. Bo było tak źle, nie mieli zaopatrzenia a tak długo się bronili? To czym oni strzelali bo 1 jednostka ognia jaką mieli wydaną na początku to jednak na zbyt długo nie wystarczy a niektórzy w walce byli przez dość długi czas. Nie byli zdolni do działań manewrowych to jakim cudem Niemcy nie rozbili naszych wojsk nad granica zupełnie? Znaczna część sprzetu to sama się cudownie tankowała i do Rumuni przedostała jeszcze długo po 17 września? Niemcy ten sprzet tam wywozili? Podobnie jak żołnierzy? Sam zdecyduj, czy piszesz o historii czy o mitach. O ekonomii tez moge pogadać ale do pewnego szczebla. O numizmatyce jak najbardziej moge porozmawiać jeśli tematyka wojny obronnej przerasta Cię.

Panowie nie powielajmy mitów deprecjonujących własny kraj i naszych przodków. Jeśli już to piszmy o tym kto co zawalił a nie lecimy uogólnieniami i mitami. Tak, przedwojenna kadra oficerska miała swoje wady. Wielu z nich nie sprawdziło się później. jednak pisanie, że to była norma i we wrzesniu to my nic nie zrobiliśmy i byliśmy chłopcem do bicia a po 2 tygodniach to juz nie było niczego to są takie bzdury, że wstydzilibyście się o tym pisać przynajmniej na forum wojskowym. Bo to wstyd.



A jak nie to będę na pojedynki wyzywał. Choć po 3 flaszkach to nie obiecuję, że bedę w stanie choćby wyartykuowac w miarę zrozumiale wyzwanie. Raczej nie byłbym w stanie niczego wyartykuować ale i tak będę wyzywał na pojedynek! W sumie to z kacem po takim czymś to chyba nawet śmierć od kuli nie jest zbyt straszna. :zabic:
Ostatnio zmieniony przez Wojciech Łabuć Wto 28 Lis, 2017, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Watelumajorze
[Usunięty]

Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Ciekawe to wszystko, co Panowie piszecie.
Ale może zacznijmy od jakiejś publikacji ujmującej zagadnienie kompleksowo?
Proponuję:

Franciszek Kusiak "Życie codzienne oficerów Drugiej Rzeczypospolitej", PIW, Warszawa 1992.
( służę kopią w pdfie, kontakt na priv, podać mi email, jestem w stanie wysłać via googledrive)
 
 
manfred 
Guru



Pomógł: 33 razy
Dołączył: 18 Sie 2007
Posty: 12830
Skąd: Jelenia Gora
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

Pawłowicz to znany fantasta w stylu
Cytat:
czwarta w Europie, siódma na świecie

14 września został zamknięty niemiecki pierścień okrążenia wokół Warszawy. Tego samego dnia Niemcy osiągnęli Brześć. 15 września Rydz - Śmigły był w Kołomyi. 16 września Niemcy osiągnęli Chełm.
Rozumiem, że gdyby nie weszli Rosjanie, Polska kawaleria, która dotychczas głównie uciekała, w korzystnym terenie zsiadłaby z koników i przystąpiła do skutecznych działań ofensywnych przeciwko Niemcom. :brawo:

Żołnierz polski w większości walczył bardzo dobrze i znakomicie. Problemem była właśnie m.in. feudalna mentalność kadry oficerskiej. Panowie jeździli konno po restauracjach i strzelali do siebie w pojedynkach, kiedy Guderian jeździł czołgiem w Bornem Sulimowie.
_________________
Jedyny użytkownik Forum, który dostał 6 ostrzeżeń na raz.
 
 
manfred 
Guru



Pomógł: 33 razy
Dołączył: 18 Sie 2007
Posty: 12830
Skąd: Jelenia Gora
Wysłany: Wto 28 Lis, 2017   

To samo. co zawsze. Za Davidem S. Landesem
Cytat:
system pańszczyxniany sprzyjał rodzeniu się na górze głupiej arogancji, a na dole chciwości, zawiści, niezadowolenia i rozgoryczenia


z taką mentalnością nie można tworzyć sprawnego państwa, nie można tworzyć sprawnej armii.

Guderian jeździł tekturowym czołgiem, von Braun klecił rakiety pod Berlinem. W końcu wyrosły z tego Blietzkrieg i V-2.
W Polsce obrażony pajac strzelał do drugiego obrażonego pajaca.
_________________
Jedyny użytkownik Forum, który dostał 6 ostrzeżeń na raz.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group